niedziela, 21 lutego 2016

S.3 odc.1



[...] idź wyp­rosto­wany wśród tych co na ko­lanach,
wśród od­wróco­nych ple­cami i oba­lonych w proch,
oca­lałeś nie po to aby żyć [...]
Bądź wier­ny. Idź. 
~Zbigniew Herbert~ 

20.01.2012 Los Angeles



- Nie spodziewałem się tego, stary.- powiedział gitarzysta do swojego kolegi.

- Nie chciałem rzucać w ciebie kulą minową.- zaśmiał się perliście.

- Człowieku!- krzyknął Frank wyrzucając ręce do góry.- Mogłeś mnie uprzedzić, że jesteś pieprzonym perkusistą Slasha! Ja pierdole!- powiedział uśmiechając się do Brenta. Ten tylko szczerzył się jak głupi. Chłopak miał ochotę go za to udusić. Za każdym razem kiedy się spotykali, on się potrafił tylko uśmiechać. Nic więcej. Wszystko potrafił obracać w żart i był jednym z najlepszych ludzi jakich Frankowi będzie dane spotkać w życiu. To on zmienił jego życie o 180 stopni, tylko jedną propozycją.

- Dlaczego, mimo to, że znamy się jakieś 3 miesiące to nie wiedziałem o tobie tak ważnej rzeczy! Brent! Ja cię kiedyś…- nie dane mu było dokończyć, gdyż do studia, w którym się znajdowali, przez główne wejście wszedł, jedyny w swoim rodzaju Slash. Sidoris nie był w stanie utrzymać nerwów na wodzy. To był w końcu jebany Slash, ten który był inspiracją nie jednego gitarzysty, ten który był jednym z lepszych gitarzystów na świecie. Musiał uszczypnąć się w rękę, aby uwierzyć. Przełknął szybko ślinę i wziął się w garść. Poczuł klepanie po prawym ramieniu. Odwrócił się w stronę osoby, która to zrobiła. Oczywiście, był to Brent. Uśmiechnął się dodając mi otuchy, podchodząc do Saula Hudsona. Na tego drugiego twarzy, zagościł ogromny uśmiech, gdy objął przyjaciela.

- Fitzy, co u ciebie słychać?- zapytał jakby nigdy nic. Jakby nie był pieprzoną legendą. Frank ciągle nie mógł wyjść z podziwu. Zawsze myślał, że takie osoby mają wielkie ego, które ledwo mieści się w pokoju, ale rozglądając się wokół, chłopak zauważył, że w sumie jest tutaj całkiem dużo wolnej przestrzeni.

- Przyprowadziłem ci nowego gitarzystę.- powiedział ,uśmiechając się jak to miał w zwyczaju.

Mężczyzna zsunął swoje okulary na koniec nosa i popatrzył na Franka. Przez jego twarz przemknął uśmiech, po czym poklepał Brenta po ramieniu.

Kiedy zaczął iść w kierunku chłopaka , Sidoris lekko się spiął, ale po chwili wziął się w garść i uśmiechnął, delikatnie zdenerwowany.

- Dz.. Dzień dobry. Jestem Frank.- powiedział, wyciągając dłoń w kierunku bruneta.

- Jestem Slash.- muzyk uśmiechnął się potulnie.- Ile masz tak właściwie lat?

- 23.- brwi mężczyzny uniosły się wysoko, w zdziwieniu. Odwrócił się do perkusisty.

- Skąd wytrzasnąłeś tak młodego muzyka?- zapytał z lekkim rozbawieniem w głosie.

Brent założył ręce na piersiach i po raz kolejny wyszczerzył.

- Severus Snape nie zdradza, składników do swoich tajnych eliksirów.

Slash wybuchnął gromkim śmiechem.

- No Frank, pokaż co potrafisz.-powiedział, gdy wszyscy w studiu opanowali śmiech.

Sidoris, ze zdenerwowaniem, zaczął otwierać futerał od swojego Les Paula i podpiął się do wzmacniacza. Odchrząknął, aby pozbyć się rosnącej guli w gardle, co niestety nie pomogło mu w dużym stopniu. Chwycił gryf gitary i od razu poczuł się pewniej. Przejechał palcami prawej dłoni po strunach, aby sprawdzić, czy jest wystarczająco nastrojona, po czym uśmiechnął się pod nosem, słysząc, że wszystko w porządku. Oblizał wargi i biorąc głęboki wdech zaczął grać jedną ze swoich ulubionych piosenek z solowego albumu Slasha, czyli Doctor Alibi z Lemmy.

Mulat ściągnął swoje okulary przeciwsłoneczne, dzięki czemu całą uwagę skupił na chłopaku, który wywarł na nim ogromne wrażenie. Wsłuchiwał się w każdy akord i riff, który wychodził spod palców chłopaka. Poczuł to coś już za pierwszym razem, gdy chłopak przejechał palcami po strunach swojego instrumentu. Wyczuł w nim niesamowitą wrażliwość i wiedział już jak ważne dla niego jest to co robi. Jednak z każdym kolejnym dźwiękiem, mężczyzna upewniał się jeszcze mocniej w tym przekonaniu. Wiedział, że ten chłopak musi dołączyć do zespołu. Czuł, że będzie ich spoiwem, którego brakowało.

Natomiast Brent, nie był w stanie powstrzymać wielkiego uśmiechu na twarzy, widząc skupienie, i oddanie, oraz energię chłopaka, który właśnie znalazł miejsce w sercach wszystkich osób pozostających w studiu.







Montreuil, 13.03.2012



Dziewczyna przygląda się dokładnie, wszystkim mijanym ludziom. Każdy ma do opowiedzenia swoją historię. Każdy idzie w swoją stronę, oraz śpieszy się z sobie znanego powodu. Ani jedna osoba z tłumu nie zastanawia się dlaczego, ten pan w krawacie w zielone kropki ma ubrany garnitur, ani z jakiego powodu pani w niebieskim kostiumie, krzyczy do telefonu. Kogo to obchodzi? Prawdopodobnie nikogo. W końcu nie ładnie się wtrącać w nie swoje sprawy. Każdy chyba słyszał to zdanie kilka razy w swoim życiu. Z jednej strony to prawda, ale czy odrobina ciekawości nie zaszkodzi? Łatwiej byłoby zrozumieć drugiego człowieka, wiedząc z jakiego powodu, tak wygląda, albo dlaczego coś robi.

Nie oceniało by się go, jedynie przejeżdżając powierzchownie po nim wzrokiem. Wiedzielibyśmy, dlaczego ten mężczyzna siedzi teraz na ławce pijąc piwo, a kobieta z wózkiem płacze, nie mogąc powstrzymać strumienia wylewanych łez. Wiedzielibyśmy z jakiego powodu ciemnowłosy mężczyzna, nie chce patrzeć żadnej mijanej osobie w oczy, a jedynie wbija wzrok w chodnik. Albo stało by się dla nas jasne, dlaczego kobieta po czterdziestce, siedząca w kawiarni, flirtuje z dużo młodszym mężczyzną.

Wszystko byłoby łatwiejsze, gdybyśmy wiedzieli przynajmniej jedną rzecz, a tak zdolni jesteśmy tylko do domysłów, które są krzywdzące.

Z wzrokiem pogardy spotykamy się codziennie. Mimo że nie zawsze zdajemy sobie z tego sprawy. A zwłaszcza jeżeli chodzi o zawód pokojówki lub sprzątaczki. Dlaczego od razu zakłada się, że to osoba bez wykształcenia, nie dająca sobie rady z własnym życiem, kobieta lub mężczyzna będący na marginesie społecznym, który żyje ledwo od pierwszego do pierwszego. Frances jest przykładem na to, że tak nie jest. Ale dzięki tej pracy ma szansę na resocjalizację. Skończyła liceum w przyśpieszonym tempie, przez przeprowadzkę, a kłopoty, które ją spotkały po drodze sprawiły, że nie postawiła na wyższe wykształcenie, gdyż… Po prostu nie było jej to w głowie. Na szczęście udało jej się przynajmniej dostać porządną pracę, dzięki kontaktom rodziców. Tyle zawdzięcza obojgu. Nawet ojcu, który pomieszał w ich życiu jeszcze bardziej niż w Ameryce.

Drzwi metra się otworzyły z cichym piknięciem, a tłum ludzi, którzy wysiadali, ruszył na wprost Frances. Ciężko było się wbić w ten tłum, aby dostać się do środka, ale po chwili ludzie, którzy w pośpiechu wychodzili z pojazdu, przerzedzili się i z wsiadaniem nie było problemu. Dziewczyna usiadła jak najbliżej drzwi wejściowych i wyciągnęła gazetę. Podróż miała trwać pół godziny, więc jak co dzień, kupiła sobie gazetę w kiosku, tuż przy wejściu na stację metra. Tym razem postawiła na krajową gazetkę o tematyce muzycznej. Na okładce bowiem znajdował się jej ulubiony wykonawca, czyli Robert Plant, w którym była zakochana, od dobrych 12 lat. Uśmiechnęła się czytając o nadchodzących planach muzyka i rozkwicie jego solowej kariery.



Po pół godzinie schowała magazyn do torby i wcisnęła guzik otwierający drzwi, gdy tylko metro zatrzymało się na peronie. Dziewczyna pośpiesznie wyszła z pojazdu i skierowała się do wyjścia. Jadąc schodami ruchomymi, czuła zapach świeżo przygotowywanych crossantów. Był to sprytny sposób zdobywania nowych klientów, ponieważ zapach rogalików, był tak intensywny, że każdy go czuł i aż ślinka ciekła, kiedy dostawał się do nozdrzy. Frances uśmiechnęła się pod nosem i ,gdy tylko znalazła się na szczycie, podeszła do budki, z której wydobywał się ten niebywały zapach. Biorąc jeden kęs ciepłego, maślanego crossanta, nie mogła się powstrzymać przed cichym jęknięciem, bowiem smak, był niesamowity. Delikatne ciasto w środku, rozpływające się w ustach i kruchy i chrupiący wierzch. To jest esencja francuskiej kuchni.

Nie minęło dziesięć minut, a dziewczyna wchodziła już do hotelu uśmiechając się do Layli, młodej recepcjonistki z którą szybko złapała dobry kontakt. Dziewczyna uczęszczała na studia hotelarskie i z początku praca w tym hotelu miała być w ramach praktyk, jednak z pan Green- szef hotelu, stwierdził, że nie widzi przyszłości tego hotelu, bez niebieskowłosej. Oczywiście dziewczyna też była bardzo chętna do pracy i tak pracuje tutaj już półtora roku. Layl'a, bardzo pomogła Fran w aklimatyzacji, jednak to Tory pomógł dziewczynie najbardziej. Był kimś w rodzaju hotelowego lokaja, który znał każdy zakamarek tego miejsca. Jego staż wynosił trzydzieści lat i był jednym z najstarszych pracowników tej placówki. Bardzo pomocna była także Ellie, młoda kelnerka restauracji, która wcześniej była pokojówką, tak samo jak teraz Newman. Zdradziła jej kilka „trików” ułatwiających pracę. Wszyscy pracownicy hotelu, byli dla siebie jak rodzina, każdy był dla siebie życzliwy i to najbardziej podobało się Frances w tym miejscu. Nikt na nikogo nie krzyczał- przynajmniej starano się jak najmniej podnosić głos, a wszystkie wątpliwości rozwiązywano w sposób dyplomatyczny, na przykład poprzez rozmowę.

- Hej Lay!- przywitała się Frances z koleżanką, całując ją w policzek.

- Witaj Fran. Radzę ci się pośpieszyć, bo Tory za…- tutaj popatrzyła na swój zegarek.-… pięć minut rozdziela prace.

- Dobra.- powiedziała Fran i uśmiechając się szeroko, poszła w stronę kotłowni, gdzie znajdowały się szatnie, pralnie i kantorek, w którym spotykali się pracownicy.

Dziewczyna odnalazła szafkę numer 55 i wrzuciła do niej swoją torebkę. Z górnej półki ściągnęła uniform i powiesiła płaszcz na wieszaku po lewej stronie. Szybko się przebrała, zatrzasnęła szafkę i zawiązując pospiesznie fartuszek ruszyła do kantorka.

W środku byli już prawie wszyscy. Brakowało jedynie Tory'ego oraz dwóch dziewczyn: Carmen i Yvete. Nie było to nic nadzwyczajnego, ponieważ obie były typami spóźnialskich i wszyscy już się do tego przyzwyczaili. Frances usiadła obok pani Madeliene, która była dwa lata młodsza od Tory'ego. Siadając dziewczyna uśmiechnęła się do kobiety i poprawiła swoją spódniczkę.

- Witam wszystkich!- powiedział mężczyzna radosnym tonem, żwawo wchodząc do sali. - Zanim zaczniemy muszę wszystkich poinformować o nadchodzących zmianach. Jako, że nasze dwie spóźnialskie, jak sama nazwa wskazuje, ciągle nie przychodzą na czas, pan Green postanowił o lekkim zaostrzeniu zasad. Zarówno Carmen jak i Yvete już więcej się tutaj nie pokażą. Zostały zwolnione, ponieważ nie podchodziły poważnie do pracy.

W pomieszczeniu nagle zrobiło się trochę głośniej. Każdy szeptał do każdego. Tory widząc zamieszanie, pokazał gestem ręki, aby się uspokoić.

- Jest to ku przestrodze, jednak nie znaczy to, że jeżeli się spóźnicie zostajecie od razu bez pracy. Pan Green nie będzie tolerował natrętnych spóźnień, bez konkretnych powodów. Więc proszę się nie martwić. Drugą sprawą, którą chcę z państwem omówić jest to, że pan Green za dwa dni obchodzi swoje czterdzieste siódme urodziny. Z tej okazji postanowiliśmy zorganizować przyjęcie niespodziankę. Nie chodzi o to, abyście kupowali mu jakiś prezentów. Taki zabieg nie ma sensu. Chodzi nam o dobrowolną pomoc przy dekorowaniu sali oraz przy pomocy z organizacją. Chętnych zapraszam po zebraniu do mnie, aby omówić szczegóły. A teraz najważniejsze, czyli przydział pracy…

Tory zaczął rozdawać każdemu kluce, do wolnych pokoi, które trzeba przygotować na przyjęcie kolejnych gości.





Las Vegas, 15.07.2012



Każdy człowiek ,prędzej czy później zaczyna rozumieć, co dla niego jest najważniejsze. Trzymając drobną rękę swojej córeczki, Dave wie już, że dla niego właśnie ona jest najważniejsza. Mimo tego, że muzyka jest jego odskocznią od rzeczywistości, zdaje sobie sprawę że teraz to tylko i wyłącznie jego pasja. Mimo że właśnie zespół zaczyna przeżywać swoje najlepsze lata i pnie się po drabinie kariery, chłopak potrafi myśleć tylko o swojej trzyletniej już córeczce, która nadaje jego życiu blask. Nie chce nawet myśleć o tym co będzie, kiedy dorośnie i dorośli dla niej będą starymi niepotrzebnymi, ciągle przeszkadzającymi i wtrącającymi się w nie swoje sprawy nudziarzami. Briggs cieszy się każdą chwilą spędzoną z jego małym aniołkiem.

- Vicky, to jak idziemy na lody?- zapytał uśmiechając się do niej. Mulatka popatrzyła na tatę swoimi wielkimi oczami, które odziedziczyła po swojej mamie, a na jej twarzy wyrósł wielki uśmiech.

- Taak!- krzyknęła.- Ja chce…- położyła swój mały paluszek na ustach, udając że się zastanawia, mimo że znała odpowiedź na to pytanie.

- Waniliowe?- zapytał roześmiany chłopak.

- Tatuś… skond wiedzialeś?- popatrzyła na niego zdziwiona. Dave nie mógł wytrzymać i wziął córkę na ręce.

- Tatusiowie wiedzą takie rzeczy.- powiedział stykając się z nią nosami. Twarz Victorii po chwili rozświetlił kolejny uśmiech. Chwyciła policzki Briggsa i zaczęła miętosić je swoimi małymi rękami. Chłopak chciał zapytać co ona robi jednak z jego ust wydobyło się :”Ło ty olisz?”. Mała zaczęła się śmiać z nieporadności swojego taty, po czym pocałowała go w nos i puściła policzki.

- A to za co ?- zapytał.

- Bo cie kooooocham.- powiedziała wtulając się w szyję perkusisty. Ten uśmiechną się słysząc te słowa z jej ust i przygarnął ją do siebie mocniej, szepcząc jej do ucha:

- Ja ciebie też. Nawet nie wiesz jak bardzo.

Dziewczynka po chwili zaczęła się wiercić.

- Tato!- powiedziała oburzona. Dave poluźnił uścisk, tak że teraz dziewczynka mogła założyć ręce na piersi i dokończyć oskarżycielskim tonem.- Victorii nie mozna dusic.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
No i zaczynamy czasy bardziej współczesne. To jest taki zapychacz, żebyście mniej więcej zdawali sobie sprawę jak teraz wygląda życie wszystkich głównych bohaterów. Każdy z nich zaczyna prowadzić odrębne życie zapominając o sobie nawzajem. Zaczynają mieć inne priorytety, ale co będzie jeżeli nagle w ich ułożonych życiach, zacznie się walić? Czy dadzą sobie radę?
Własnie o tym planuję pisać w tej części. Myślę, że następny rozdział też będzie taki mało ambitny, ale jak dojedziemy do roku 2014, czyli bardziej współcześnie, to zacznie się dziać. Mam nadzieję, że ktoś czyta.... To znaczy musi, bo w końcu mam 1472 wyświetleń, więc ktoś musi patrzeć. xD No i jeżeli już czytać będę wdzięczna za jakiś kometarz, nawet krótki typu "czytam" ;P Na prawdę to pomaga i bardziej mobilizuje, bo wiem, że ktoś czeka na kolejny ;)
Enjoy the reading ! ;)
Wiki

piątek, 22 stycznia 2016

S.2 odc.6

Hejka z okazji ferii macie kolejny xDOstatnia część 2 sezonu i będzie wreszcie 3!!!!!
cieszmy się i radujmy! ;p


Po pros­tu walcz...
I nig­dy się nie pod­da­waj, wal­cz o to na czym Ci zależy,
A gdy pad­niesz to pow­stań za­miast rezygnować,
Gdy widzisz że ktoś upa­da to Go wes­przyj bo jak Ty się wyłożysz to nikt nie po­da Ci ręki. 
 
 


Lyon 16.05.2009

Delikatnie zamoczyła duży palec u nogi w  wodzie, aby sprawdzić temperaturę. Szybko jednak go wyciągnęła , bo ciecz miała temperaturę, dużo niższą niż dziewczyna oczekiwała. Na jej skórze automatycznie pojawiła się, tak zwana gęsia skórka, powodując ,że dziewczyna objęła się rękoma. Nie pomogło to za dużo, jednak małe wypuklenia na powierzchni jej ciała zniknęły. 
- No dawaj! Wskakuj!- krzyknął jakiś głos. Rozglądnęła się wokół, nie dostrzegając nikogo. Zaczęła się odwracać, aby wrócić na leżak, na którym przeleżała ostanie pół godziny. Nie było jej jednak dane powrócenie do przerwanej czynności, gdyż po chwili znowu rozległ się TEN głos.
- Dziewczyno co z tobą?- zapytał. Blondynka wyczuła w jego tonie pogardę. Odwróciła się ponownie w stronę, z której, jej zdaniem, dochodził głos.- Nie bądź mięczakiem.
Tym razem usłyszała jak ktoś wypowiada te słowa zza jej pleców. Odwróciła się w tamtą stronę nerwowo napinając wszystkie mięśnie, gotowa do walki. Jednakże tym razem, też ujrzała pustkę. Nikogo nie potrafiła dostrzec. Lekko rozluźniła mięśnie, jednak jej umysł ciągle nie czuł się komfortowo. Ktoś wyraźnie się do niej zwracał, a dziewczyna nie mogła dostrzec kim była ta osoba. Słysząc głos tego osobnika była przekonana, że już nie raz go słyszała. Nie mogła jednak dopasować go odpowiednio. Coś jej nie współgrało. W tym głosie było coś niepokojącego. Jakby osoba, która mówiła, starała się ukryć prawdę, jakby wiedziała, że da radę ukryć wszystko co ma do powiedzenia. Ale dziewczyna ciągle nie wiedziała o co chodzi. Nie wiedziała co stara się ukryć głos, ani do kogo należy. Czuła gdzieś głęboko w sobie, że była to osoba bliska jej sercu, ale jednocześnie sama słyszała tą pogardę w głosie nieznajomego znajomego. Coś jej nie pasowało. Po chwili znowu usłyszała JEGO...

- FRANCES! - głos sprawił, że dziewczyna podniosła się do pozycji siedzącej, po czym znowu opadła na miękkie poduszki, czując przeszywający ból, nie tylko głowy ale i innych części ciała. Schowała się w pozycji embrionalnej i poczuła ciepłą dłoń na swoim biodrze.
- Przyniosłam ci herbatę.- powiedziała mama i delikatnie pogładziła dziewczynę po głowie, próbując przekazać jej jak najwięcej pozytywnej energii, ciepła oraz siły, która była teraz najważniejsza dla jej starszej córki. Z jednej strony, była z niej dumna, że w końcu się przyznała i chciała sobie pomóc. Ale z drugiej strony winiła siebie, że nie dostrzegła, ze coś się dzieje z jej córką wcześniej i nie zapobiegła takiej sytuacji. Jednak już było za późno na gdybanie. Nie można się wiecznie obwiniać, za to co było kiedyś. Trzeba starać się naprawić to co jest konsekwencją naszego postępowania i stanąć jej na przeciw, tak aby to co przyniesie przyszłość nie było zależne od naszej przeszłości. 
Kobieta zdawała sobie sprawę, że będzie ciężko. Nikt nie obiecywał jej nigdy, że życie będzie kolorowe. Z wyjątkiem tych wszystkich koleżanek z liceum należących do ruchu hippie. Ale reszta ludzi często powtarzała jej, że z lekkomyślnym podejściem do życia i zbyt ufającej ludziom naturze, życie da jej w twarz. Dlatego zakładając taką filozofię, poznała nie tych ludzi co trzeba. Mimo iż inni ostrzegali ją przed tym, to poniekąd właśnie oni doprowadzili do sytuacji, że poznała swojego byłego męża, który zniszczył jej marzenia i zaprzepaścił wiele szans. Taki już był, dlatego pewnego dnia musiała powiedzieć dość, aby nie cierpiały na tym jej córki. Niestety zapomniała o swojej życiowej lekcji jakiś czas temu znów do niego wracając. Na szczęście po nie długim czasie, przypomniała sobie o jego wadach. Niestety mieszkali ciągle w tym samym mieście, ale na szczęście miało się to niedługo zmienić.
Kobieta delikatnie pogładziła swoją córkę po włosach i ucałowała ją w czubek głowy. Frances uśmiechnęła się z wdzięcznością, biorąc łyk gorącej herbaty. Na szczęście nie była ona aż tak gorąca, więc język pozostał nietknięty. Dziewczyna skuliła się ponownie gdy tylko odłożyła kubek. Wstrząsnął nią zimny dreszcz. Nie wiedziała co się dzieje. Nie tylko ona, najbardziej bezradną osobą była teraz matka Frances. Nie wiedziała jak pomóc swojej córce. Cicho westchnęła i poszła zatelefonować.

Lyon, 7.07.2009

- Musimy poważnie porozmawiać.- te słowa oderwały Frances od oglądanej właśnie telenoweli. Adele usiadła na brzegu łóżka córki, patrząc na nią z troską wypisaną na twarzy. Od tygodnia z Frances było coraz lepiej. Jej drgawki ustały, już nie oblewało ją zimnym potem, a jakiekolwiek wymioty, czy biegunki nie dawały o sobie znać. Moza było uznać, że przeszywający ból mięśni, był już niczym w porównaniu z tym co działo się na początku. Chodź i one się osłabiły. 
Pani Newman przeczesała dłonią włosy córki. Frances pod wpływem ciepłego dotyku kochającej matki uśmiechnęła się. Jakiekolwiek przejawy miłości zawsze sprawiały jej przyjemność, uśmierzając ból. 
- Przenosimy się do małego miasteczka pod Paryżem. - Dziewczyna zmarszczyła brwi, słysząc nowinę.- Tak, będzie dla nas najlepiej. Staniesz na nogi, a twoi znajomi... Widzisz co z tobą zrobili. Martwię się, że przez przypadek znowu wpadniesz na złą ścieżkę. Nie miej mi tego za złe, staram się jak mogę.
- Wiem..- powiedziała bardzo cicho Frances. Spuściła wzrok, by szybko przeanalizować to co się właśnie dzieje. Paryż.... Brzmiało bardzo światowo. W końcu marzenie każdej dziewczyny, żeby się tam znaleźć. Jeszcze nigdy tam nie była, mimo że tutaj mieszkała już jakiś czas. Z jednej strony podobało jej się to, a z drugiej była przerażona kolejną przeprowadzką, ponowną aklimatyzacją w nowym miejscu, ponowne uczenie się topografii miasta...
Jednak musiała być silna. Nie tylko dla mamy oraz Amy, ale musiała też popatrzeć na samą siebie. Musiała wreszcie wziąć swoje życie we własne ręce. Nie mogła ciągle żyć na głowie mamy. Musiałam się usamodzielnić i zacząć nowe życie.
- A gdzie konkretniej?- wychrypiała Fran. 
- Montreuil, 30 minut od stolicy.- Adele uśmiechnęła się delikatnie do córki i pocałowała ją delikatnie  w czoło. Wiedziała, że dla wszystkich będzie to trudne, ale tak było trzeba, prawda? Była głową rodziny i już nie wiedziała co ma robić. 
- Będzie dobrze- wyszeptała do córki i wyszła, aby dać jej chwile samotności.  Sama udała się do swojej sypialni i siadła na łóżku. Schowała twarz w dłonie i pozwoliła sobie na kilka łez. Dawno nie dała sobie szansy na chwilę słabości. Zawsze musiała być silna dla swoich córek, nawet wtedy, gdy sama ledwo dawała wstrzymać łzy. 

Paryż, 17.02.2010

Wchodząc do budynku hotelu, w którym dziewczyna spędzi najbliższy miesiąc, czuła strach. Nie tylko spowodowany obawami co do nowego pracodawcy, który z opowiadań wydawał się w porządku, ale także lekkimi problemami z organizmem, które Fran ciągle miała, mimo pozornego polepszenia. Ciągle zdarzało się, że odczuwała dreszcze, nawet, gdy temperatura dochodziła do dwudziestu dziewięciu stopni na plusie. Bardzo rzadko, ale jednak, musiała zwymiotować to co jadła chwilę wcześniej. A najgorsze z tego wszystkiego było to, że jej nos już nie działał jak należy. Miała problemy z wyczuciem zapachów. Musiały być wyjątkowo mocne,aby zwróciła na nie uwagę. Dlatego nie używała perfum, chyba że , tak jak dzisiaj, musiała, więc prosiła mamę o to aby jej pomogła. 
Mama...
Zawsze gdy o niej myślała, miała obraz swojej rodzicielki w kostiumie wonderwoman. Teraz Frances doceniała każdą rzecz jaką dla niej zrobiła. Miała nadzieję, że pewnego dnia będzie mogła się jej w jakiś sposób odwdzięczyć. Ale na razie musiała wziąć, przysłowiowe życie w swoje ręce i zarabiać na siebie.
Właśnie dzięki niej i jej znajomością udało się znaleźć Frances pracę w jednym z bardziej znanych francuskich hoteli. Menager hotelu to przyjaciel ojca z dawnych lat, który widząc go razem z  mamą Frances ,nie mógł odmówić. Poznał całą historię i dał Newman próbny tydzień. Dziewczyna została więc pokojówką w jednym z najlepszych pięciogwiazdkowych hoteli w Paryżu, w ramach resocjalizacji…
Komu innemu by się to udało?

Las Vegas 13.11.2010

- Tato, będziesz mógł dzisiaj odebrać małą z przedszkola? Muszę dzisiaj iść do knajpy.
- Jasne. Dziadek zawsze jest szczęśliwy jak może spędzić czas z wnusią.-powiedział uśmiechając się do słuchawki. Coraz częściej dochodził do wniosku, że to ona podtrzymuje go jeszcze przy życiu. I mimo że jest tak młodym dziadkiem, to ona rozświetliła jego życie i nie tylko jego. Z panią Briggs też jest coraz lepiej. Między nimi jest lepiej.
- Dziękuję tobie i mamie ,że mi pomagacie. Na prawdę to dla mnie wiele znaczy ,że próbujecie pomóc mi w tej... Trudnej sytuacji.
-Synu... Jesteśmy twoimi rodzicami... Pogadamy jak się spotkamy. No spiesz się ,bo zaraz się spóźnisz. I będzie na mnie.
Dave uśmiechnął się do słuchawki i szybko pożegnał  z ojcem. Miał rację, za chwilę spóźni się i wtedy to będzie masakra. Ale i tak dla niego najważniejsze było to, że Victoria nie zostanie sama, kiedy będzie musiał zarabiać, bo z gry na perkusji jak na razie, nie zapewni jej dobrego początku . To obiecał Kat, zę będzie się zajmować ich córeczką najlepiej jak potrafi. 
Imię Victoria nie zostało wybrane przypadkowo. Oznacza ono zwycięstwo, to że dziewczynka przetrwała ,mimo że o jej mamie nie można było tego powiedzieć. Dzielnie walczyła o życie, kiedy Katherina umierała na stole. A Dave'a nie było wtedy przy nich. Dlatego musiał uhonorować ją adekwatnym imieniem. Nie mogła to być Angela, czy zwykła Rose. To imię musiało znaczyć wiele i przypominać dziewczynce, że jest niesamowita i waleczna. Miało jej mówić, że zawsze, gdy będzie chciała coś osiągnąć, ciężką walką uda jej się przenieść góry i dojść na sam szczyt. Nie ważne co będzie jej przyświecać, jej tata zawsze będzie ją wspierał nie ważne, czy będzie mu się podobało czy nie. Czy zażyczy sobie zostać malarką, striptizerką- chodź tego jej nie życzył i nie do końca był pewny, czy dałby radę zaakceptować-  nauczycielką, czy maszynistą. Nie miało to większego znaczenia. Była oczkiem w głowie Briggsa i nie tylko jego.  

13.11.2011 Las,Vegas

Splótł ze sobą palce, zawieszając nad nimi głowę. Nie miał już na nic siły. Czuł się wypruty z jakichkolwiek emocji, nie czuł już, że żyje. Jedyne co teraz chciał to sen. Jednak nie było mu to dane, ponieważ angażując się w bycie muzykiem, sen jest zbędny. Poczuł delikatne szturchnięcie w lewe ramię. Uniósł delikatnie głowę, aby spojrzeć na osobnika, który wybudził go z półsnu. Mężczyzna nie był wysoki, miał kruczoczarne włosy ciemne oczu i wielki uśmiech na twarzy. Frank zdziwił się widząc tego człowieka obok. Kojarzył go z jakiegoś klubu prawdopodobnie, jednak nie mógł sobie przypomnieć, z którego dokładnie. Ostatnio często mu się zdarzało odwiedzać takie miejsca. Zachęcił nieznajomego do rozmowy machnięciem ręki.
- Wydajesz mi się znajomy.- zaczął czarnowłosy.- Grasz w jakiejś kapeli?
Sidoris popatrzył na niego lekko zdezorientowany, jednak kiwnął głową. Wykonując ten ruch nie zdawał sobie sprawy z tego, że jego ciało także jest zmęczone i jego głowa, dla szyi może wydać się zbyt ciężka, powodując bliższe spotkanie z blatem. Jednak to pomogło Frankowi się do końca dobudzić. Pomasował się po głowie w miejscu, gdzie sobie nabił guza. 
- Przepraszam.- wybełkotał cicho.- Nie jestem dziś sobą.- powiedział z przekąsem.
- Spokojnie. Wiem jak to jest.- uśmiechnął się szeroko.
Nastała cisza, wypełniona lekkim napięciem. Żaden z mężczyzn nie chciał się odezwać, gdyż nie byli pewni jak rozegrać tą rozmowę. Frank nerwowo poruszał się na krześle, szukając wygodniejszej pozycji. Gdy już mu się to udało dopił swój trunek do końca i pokazał skinieniem barmanowi, że chce jeszcze raz to samo. Blondyn za barem uśmiechnął się, przyjmując zamówienie i po niecałej minucie przed nosem Sidorisa pojawiła się kolejna szklanka.
- The Cab- powiedział po chwili milczenia. Ciemnowłosy popatrzył na niego, nie rozumiejąc o co właściwie chłopakowi chodzi. Ten tylko upił łyk trunku, wzruszając ramionami.- Nazwa zespołu, w którym gram.
Nieznajomy uśmiechnął się pod nosem.
- Tak młody Alex DeLeone. Stąd muszę cię kojarzyć. Widziałem wasze może dwa koncerty. Gracie trochę inaczej niż ja, jednak bardzo mi się podoba zaangażowanie, każdego z was. Tworzycie całość. Ty ,z tego co pamiętam, grałeś na koncercie intro z „Sweet Child o'mine” Guns n'Roses, nieprawdaż?
Frank skinął delikatnie głową, tym razem dużo ostrożniej niż za pierwszym razem. Nie mógł się nadziwić, temu co właśnie usłyszał od tego mężczyzny. Te słowa, były bardzo miłe, a to, że wspomniał niedawny koncert w jednym z klubów w Vegas jeszcze bardziej mu zaimponowało. Widać, że mężczyzna zna się na tym. Cień uśmiechu przeszedł po twarzy Sidorisa, kiedy czarnowłosy kontynuował swoją wypowiedź.
- Powiem ci, że naprawdę ,grając ten kawałek kupiłeś mnie  w stu procentach.- mężczyzna zaśmiał się delikatnie i kontynuował z lekkim rozbawieniem w głosie.- Masz ogromny potencjał i myślę, że wiele osiągniesz. Czuję, że mimo tego, iż The Cab to bardzo dobry zespół, ciebie ciągnie w inne klimaty. Tak samo ten perkusista…
- Dave.- wtrącił Frank.
- Dokładnie. Niestety nie znam was z imion- nie licząc Alexa, bo go się nie da nie znać, mieszkając w Las Vegas.- mężczyzna mrugnął do gitarzysty. Ten uśmiechnął się, bo dobrze zdawał sobie z tego sprawę, jaki jest jego kolega z zespołu.- Widzę w was inną energię. Ale i tak idealnie wpasowującą się w stylisykę zespołu. Wiem, że w jakimkolwiek zespole byście nie grali i tak bylibyście tym spoiwem. Bardzo ciężko znaleźć w dzisiejszych czasach takich muzyków.
Frankowi zaschło w gardle. Dawno nie słyszał tylu komplementów pod swoim adresem. Jego uśmiech nie chciał zejść z twarzy. Bardzo dobrze się czuł wreszcie, po tak długim czasie zauważony i doceniony. Czuł, że te słowa wiele znaczą, i mimo że jeszcze nie znał swojego rozmówcy, nie wiedział kim dokładnie jest, był przekonany, że to co powiedział ma duże znaczenie. 
- Dz..Dziękuję. To niesamowite, ze ktoś docenia nie tylko pracę Alexa… No wiesz w końcu to Alex.- powiedział i po chwili skarcił się w myślach za przejście na „ty”.- Przepraszam pana, za ten bezpośredni zwrot, nawet nie wiem czy mogłem…
Mężczyzna machnął ręką.
- Mów do mnie jak chcesz. W sumie to moja wina, powinienem się przedstawić. Brent Fitz.- powiedział podając rękę gitarzyście.
- Frank Sidoris.- uśmiechnęli się do siebie.- To co, może kolejeczka?

wtorek, 5 stycznia 2016

S.2 odc.5

Hej!
Przepraszam za tak długą przerwę, ale... No tak wyszło xD Uwielbiam was dlatego nie mogłam sobie wybaczyć i w końcu napisałam to coś. Mam nadzieję, ze przyjmiecie kolejną część, krótką, ale obiecuję że w ferie coś naskrobie. Enjoy i SZCZĘŚLIWEGO NOWEGO ROKU <3
p.s.za 3 miechy będę pełnoletnia o.O
 
 
Ten, który walczy z potworami powinien zadbać,
 by sam nie stał się potworem.
Gdy długo spoglądamy w otchłań,
otchłań spogląda również w nas.
~F.Nietzsche~
 
Lyon, 15.04.2009
 
   Zatrzasnęła drzwi wchodząc do swojego pokoju, który dzieliła z małą Amy. Jej siostra siedziała właśnie na łóżku i bawiła się kilkoma lalkami. Dopiero co zaczęły rozmawiać o tym, w co się ubrać na imprezę organizowaną, przez Barbie, kiedy dziewczynka usłyszała trzask zamykanych drzwi. Popatrzyla przerażonym wzrokiem na siostrę. Frances mała na sobie potargane jeansy, białą koszulkę ubrudzoną czymś ciemnym i lekko potarganą koszulę, zarzuconą na ramiona. Ciężko oddychała, a Amy nie wiedziała o co chodzi. Szybko zeszła z łóżka i podbiegła do siostry, wtulając się w nią. Frances szybko i mocno odpowiedziała na gest, mocno przyciągając dziewczynkę, jakby ta miała zaraz zniknąć. Jęknęła cicho, czując przeszywający ból w żebrach i lekko rozluźniła uchwyt, dzięki czemu młodsza Newman mogła się wyplątać z niedźwiedziego uścisku siostry.


-Fran, co się stało?- zapytała patrząc na starszą siostrę wielkimi oczami. Newman uśmiechnęła się, po czym pozuła po raz kolejny przeszywający ból, którego nie była w stanie określić. W skali od 1 do 10 było to jakieś 7, więc dało się przeżyć.


- Amy..- zaczęłą zaciskając zęby.- Podaj mi moje cukierki.- powiedziała pokazując na małe kwadratowe pudełeczko w którym trzymała vicodin. Dziewczynka widząc jak siostra cierpi,pobiegła szybko do szafiki i posłusznie podała jej pudełko.Frances szybkim ruchem otworzyła je i wysypała zawartość pudełka, rozsypując prawie wszystko, przez drżące ręce, których nie mogła opanować.
Wzięła trzy tabletki i szybko połknęła. Poczuła po raz setny przeszywający ból, który z sekundy na sekundę, robił się coraz większy, aby po pięciu minutach odpuścić. W ciagu tego czasu Amy patrzyła na cierpienie siostry z przerażeniem w oczach. Frances leżała przed drzwiami i zwinęła się w kłębek cicho pojękując i łapiąc się rękami za głowę. Widząc, że cukierki się rozsypały, Amy pozbierała je i wsadziła do pudełka. Siostra wiele razy mówiła jej ,żeby nigdy nie jadła tych cukierków, ponieważ są niedobre i smakują jak kupa, więc dziewczynka nie próbwała ich. Mimo, że wiele razy miała na nie ochotę, bo przyciągały ją te kolory pastylek.
 
 Po jakimś czasie Frances rozuźniła się i powoli wstała podtrzymując się ściany. Stanie pionowo wydawało jej się bardzo trudne, ale po chwili znów przypomniała sobie jak się chodzi i wszystko wróciło do normy. No prawie wszystko.
-Dlaczego jesz te cukierki?- zapytała Amy. Frances popatrzyła w jej stronę, a w głowie miała tysiąc myśli na sekundę.- To nie są cukierki prawda?
Newman lekko kiwnęła głową. Zdawała sobie sprawę, ze jej siostra jest bardzo mądrą dziewczynką.
- W takim razie co to?- zapytała Amy siadając na łóźku i poprawiając swoją zieloną sukienkę, która jej sie źle ułożyła.
Frances nie wiedziała co ma powiedzieć. Kilka razy otworzyła buzię, ale z jej gardła nic sie nie wydostało. Przymknęła oczy i złapała się za skronie.
Jej nigdy nic nie chcieli powiedzieć. Zawsze zastanawiała się dlaczego, co zrobiła takiego,że nie można bylo jej zaufać? Doszła do wniosku, że Amy musi znać prawdę. Przynajmniej jej część. Na pewno nie zrozumie tego, bo ma tylko 6 lat, ale zawsze można spróbować.
Fran podrapała się po głowie i przysiadła obok siostry.
- Amy niezrozumiesz tego, ale i tak ci powiem o co chodzi.- dziewczynka popatrzyła na siostrę po czym przytuliła się do niej. Newman uśmiechnęła się, a po jej policzku popłynęła łza. Dawno nikt jej nie przytulał. Nie mogła sobie przypomnieć jakie to uczucie. Uwielbiała to ciepło, które dostawało się od drugiej osoby. To kiedy 36,6 stopni celcjusza nagle stawało się 73. Młodsza siostra siadła na kolanach starszej i popatrzyła na jej twarz.
- Lubię jak się uśmiechasz. – Fran nie mogła powstrzymać się od prychnięcia i jeszcze większego banana na twarzy.- Nawet jak jesteś brudna to wyglądasz ładniej.
 
W tym samym czasie Las Vegas...
 
Tłum zagrzewał jakby do walki. Jednak nie była to walka, w której którakolwiek ze stron ma szansę wygrać. Tutaj chodziło o harmonię. Wychodząc na "ring" dawali z siebie wszystko. Każda kropelka potu była przesączona emocjami kłębiącymi się w nich bardzo głęboko, pochłaniając ich świadomość w całości. Poszczególne elementy układanki musiały się do siebie wpasować, aby dać kumulację uwalniających się emocji, które były tak silne, że każdy widz, czuł je głęboko w kościach.
Ich publiczność była stosunkowo niewielka, jednak ich kariera nabierała rozpędu.
Mieli już na koncie jedną płytę, która dała im 108 miejsce w US Billboard 200, co było ogromnym osiągnięciem dla młodej kapeli. Teraz szykowali się do wejścia do studia, tym razem by nagrać EP.
Alex z szerokim uśmiechem patrzył na rozwijającą się karierę własnego zespołu. Mimo, ze jego członkowie wiele przeszli, każdy podchodził do tego poważnie. Przez przeciwności losu potrafili się zjednoczyć, tworząc niesamowity materiał. Doświadczenia każdego członka zespołu, przelane na papier oraz instrumenty potrafiły pomóc uporać się ze stratą. Było to dominujące uczucie w zespole. Nowe obowiązki wiążące się z powolnym wkraczaniem w  świat dorosłych, zaczynały przytłaczać niektórych z nich, ponieważ nie dawały im zaznać odrobiny szaleństwa, zmuszając od szybkiego dojrzenia, jak na przykład Dave, który musiał poradzić sobie z nową rolą. Ciężko było każdemu z chłopaków. Frank stracił miłość swojego życia, chodź ciągle próbował o niej zapomnieć, było to potwornie trudne. Alex stracił kilka tygodni temu swoją babcię, z którą był głęboko związany. Jej domowe ciasteczka, zawsze były dla niego swoistą oazą spokoju. Joey , też nie miał lekko. Jego rodzice rozwiedli się, a jego brat wyjechał na studia. Czuł się tak samotny jak nigdy. Mimo, że na ich koncerty przychodziło sporo ludzi, chłopaki i tak czuli pustkę, tkwiącą głęboko w ich sercach. Strata była czymś bolesnym, czymś z czym cała czwórka musiała sobie poradzić sama. Mówi się, że w grupie zawsze raźniej, ale żeby pomóc posprzątać bałagan innych, trzeba poradzić sobie z własnym.
 
Powrót do Lyon'u
 
  Frances przebrała się w pidżamę i opatuliła się szczelnie kocykiem. W pokoju było jej przeraźliwie zimno, powodując kostnienie palów u rąk. Czuła się świeżo i przygotowana na rozmowę z młodszą siostrą. Musiała się zastanowić dokładnie jak jej przekazać, że Frances jest uzależniona. Jak mogła zniszczyć wyobrażenie tej małej istotki, że jej starsza siostra spadła na samo dno? Jak miała jej wytłumaczyć to, że żyje w toksycznym związku, w którym nie ma miejsca na uczucia, a jedynym co ją trzyma przy Javierze są tanie narkotyki? Jak miała jej powiedzieć, że jest szmatą?
 Na szczęście prysznic pomógł poskładać myśli dziewczynie i wymyślić jak delikatnie przekazać Amy to, że jej siostra już nie jest tą samą osobą.
 Frances usiadła na łóżku, po turecku, robiąc tym samym miejsce młodszej Newman, pomiędzy jej nogami. Dziewczynki siedziały chwilę w ciszy. Amy bawiła się frędzlami, które wisiały po bokach koca, a Frances bawiła się włosami blondynki, z delikatnym cieniem czegoś, co zwykło być nazywane uśmiechem. Jednak w tym przypadku był on tak nieznaczny i pozbawiony jakiejkolwiek radości,że ciężko było nazwać go nawet w ten sposób. Po chwili starsza z sióstr westchnęła, kładąc ręce na wysokości swoich ud.
- Amy słuchaj.- zaczęła. Dziewczynka obróciła się tak, że obie patrzyły sobie w oczy. Kiedy Fran zauważyła szczerość i niepokój w oczach blondynki, szybko odwróciła wzrok, patrząc na ścianę obok.- To nie będzie łatwe, zwłaszcza dla mnie. Nie chcę ci kłamać, dlatego powiem ci tyle ile możesz wiedzieć. Ja...- Newman zawahała się na chwilę, po czym wróciła wzrokiem na siostrę.- Jestem chora. Ale nie jest to zwykła choroba. Sama sobie ją stworzyłam. Przez moją głupotę tak się stało. Jadłam za dużo cukierków, które przed chwilą trzymałaś w ręku. Nie tylko o. Brałam też zastrzyki, które były trujące. Przepraszam cię Amy. - Frances mogła ujrzeć lekkie przerażenie w oczach dziewczynki, a serce zakuło ją bardzo mocno. Oparła swoje czoło, o czoło siostry, przymykając oczy. Już nie czuła bólu, który przeszywał jej ciało z powodu braku narkotyku we krwi. Ten był bardziej bolesny. Czuła, że jedna z najważniejszych osób w jej życiu, boi się właśnie przez nią, Frances Newman, która swoimi beznadziejnymi decyzjami znalazła się w najgorszym możliwym położeniu. Jednak jeszcze nie było za późno. Miała szansę, aby naprawić, każdy jeden popełniony błąd. Chciała naprawić to co zepsuła. Wiedziała, ze nie da się tego zrobić od razu, jednak świadomość, że sama chęć ucieczki z labiryntu, zwanego nałogiem, jest dużym krokiem w przód, dawała jej ogromnego kopa.
Przycisnęła wargi go czoła Amy i wyszeptała jej do ucha.
- Nie martw się kochanie, obiecuję, że wyzdrowieje.
Dziewczynka popatrzyła na nią wielkimi oczami,pełnymi łez.
- Naprawdę?-zapytała słodkim głosikiem, który chwytał za serce i jeszcze bardziej uświadomił Frances, że decyzja, którą właśnie podjęła jest jedyną słuszną.
- Obiecuję na moją miłość do ciebie, mamy i Franka...- dziewczyna nie przemyślając tego co właśnie powiedziała, poczuła ukłucie w okolicach serca. Było to to samo uczucie co wcześniej, ale przeznaczone dla innej osoby. Zrobiła to nieświadomie. Jednak zdając sobie sprawę, że Amy nawet nie zwróciła na to uwagi, przełknęła ślinę i dokończyła.- Wyzdrowieję, ale musisz mi pomóc.
 
 
 
 
 
*Z tego co wiem Frank jeszcze nie grał wtedy w The Cab, jednak to tylko fikcja, więc mogą się zdarzać takie wpadki ;)

czwartek, 12 listopada 2015

S.2 odc.4

 
 
Nie pod­da­waj się roz­paczy.
Życie nie jest lep­sze ani gor­sze od naszych marzeń, jest tyl­ko zu­pełnie inne. 
~William Shakespeare~

1.02.2009, Lyon

- Mmm… Kochanie rób mi tak.- mruczy Javier dziewczynie do ucha. Fran uśmiecha się po nosem i delikatnie przejeżdża palcami po widocznym wybrzuszeniu w jego spodniach, słysząc kolejne westchnięcie. Chłopak przygryza jej płatek ucha po czym przejeżdża po nim językiem. Dziewczynie ta czynność się nie podoba. Zawsze uważała to za dosyć obrzydliwe, ale nie może wiele zrobić, dlatego na jej twarzy gości uśmiech, który oczywiście jest wymuszony. Tą czynność zdołała już opanować do perfekcji. Po chwili jednak postanawia wstać z kolan chłopaka i idzie w stronę łazienki. Nie jest pewna, czy chłopak pójdzie za nią, ale tak naprawdę nie dbała o to, ponieważ było jej wszystko jedno. Teraz była tylko jednego pewna, że jak zaraz sobie nie właduje to będzie co najmniej źle.
  Nie zamknęła za sobą drzwi, bo nawet ich nie było. Jakiś czas temu Patrick stwierdził, że skoro spadł śnieg to on skorzysta z okazji i zjedzie sobie na sankach z pagórka przy Loży. Był wystarczająco upalony, żeby zacząć szukać sanek. Pytał każdego z osobna, czy nie ma ich gdzieś lub czy nie widział jakiś w okolicy. Oczywiście odpowiedzi były przeczące, jednak chłopak nie mógł się z tym faktem pogodzić. Jego mózg pracował na wysokich obrotach, jednak w przeciwną stronę, to znaczy zupełnie inaczej niż powinien. Postanowił, że zabawi się w magika i wyczaruje sanki. Mówił, że kiedy wszyscy przebywający aktualnie w Loży je zobaczą pękną z zazdrości. Nikt nie śmiał nawet zaprzeczyć, chodź kilka osób podśmiewywało się z kolegi, co go jeszcze bardziej nakręcało. Wykonał kilka dziwnie wyglądających ruchów, po czym upadł na podłogę. Zaczął się śmiać z samego siebie, co doprowadziło do tego, że wszyscy nie byli w stanie się od tego powstrzymać. Nagle chłopak się uspokoił i szybko wstał, co oczywiście nie było dobrym pomysłem, ponieważ jego błędnik nie działał tak jak powinien. Chwiał się chwilę próbując utrzymać równowagę i ,ku zdumieniu wszystkich obecnych w pomieszczeniu, udało mu się. Zniknął na chwilę w kuchni, po czym wrócił z małym pudełeczkiem, pełnym pastylek. Wysypał trzy tabletki na swoją dłoń i szybko połknął, popijając piwem, które leżało na stoliku przed nim.
  Jakiś czas później Patrick uśmiechnął się tajemniczo i wybiegł na korytarz. Wrócił kilka sekund później z drzwiami pod pachą mówiąc, że znalazł wreszcie sanki i czy są zainteresowani. Oczywiście znaleźli się amatorzy śniegu, którzy podążyli za swoim „przywódcą”. I właśnie w taki oto sposób najłatwiej pozbyć się niechcianych drzwi.
  Fran chwyciła za klamerkę spodni, rozpinając je pośpiesznie. Następnie obwiązała nogę na wysokości uda i mocno ścisnęła paskiem, tak aby łatwiej było dostrzec żyły. Przez „dietę cud”, której nauczyła ją Liz dziewczyna ważyła piętnaście kilogramów mniej, a jej uda były teraz około połowę mniejsze, dlatego musiała obwinąć pasek dookoła nogi dwa razy oraz dorobić nową dziurkę, żeby sobie ułatwić zadanie. Uśmiechnęła się do siebie, tym razem z wyraźną ulgą na twarzy, kiedy tylko wtłoczyła całą zawartość strzykawki. Ta wypadła jej z dłoni i potoczyła się po kafelkach.
- Kocham jak to robisz.- powiedział Javier, który stał opierając się o framugę drzwi. Fran puściła mu oko i ściągnęła pasek. Rzuciła go gdzieś w kąt i podeszła do chłopaka chwytając go za policzki.
- A ja kocham to jak mi na to pozwalasz.- powiedziała całując go mocno w usta. Chłopak odwzajemnił ges, całując ją jeszcze bardziej nachalnie. To nie było to samo co dawniej, kiedy każdy pocałunek dla Fran znaczył wszystko. To już nie były te czułe gesty przepełnione miłością. To wszystko było teraz bardziej sformalizowane, zmechanizowane i pełne pożądania. Nie było w tym krzty uczucia, tylko cielesność.
   On chciał ją wykorzystać do swoich celów, ona chciała tego samego, więc był to dobry układ. Chcieli siebie nawzajem ,a jednocześnie brzydzili się tym co było między nimi. Ich każde słowo było puste, jakby rzucane w przestrzeń. Każde „Kocham cię” wypowiedziane, przez którąkolwiek ze stron nie znaczyło tak naprawdę tego co miało. Frances już dawno zapomniała co tak właściwie oznacza to słowo skierowane do osoby przeciwnej płci. Nie oznaczało już uczucia, silnych emocji, oddających to co jej dusza i ciało chciało powiedzieć. Teraz to była jedynie formalność, która była dla niej bezpieczna. Nie kochała tak jak powinna, ale słysząc te słowa była pewna, że nie zostanie sama. Nawet jeżeli samotność była by dla niej najlepszą ucieczką od świata.
 
1.02.2009, Las Vegas

Nie był w stanie uwierzyć w żadne słowo wypowiedziane przez lekarza.
- Jako, że jest pan jedyną osobą, którą interesuje los pani Iwanow, oraz fakt, że jest pan ojcem dziecka, postanowiliśmy przyznać panu prawo do informacji na temat jej zdrowia. Niech pan się tak nie cieszy z tego powodu, bo zdarza się to tylko w szczególnych wypadkach. Po rozpatrzeniu za i przeciw postanowiliśmy się zgodzić na taki układ. Oczywiście pod warunkiem milczenia, bo w takim przypadku będziemy poniesieni do odpowiedzialności karnej, a myślę, że nie chce pan poznać konsekwencji jakie wiążą się z taką niesubordynacją z pańskiej strony.
Dave kiwnął głową na znak, że w pełni rozumie co lekarz ma do powiedzenia. Zaczął sobie wyobrażać już sytuacje ,kiedy zastosowane zostaną na nim te konsekwencje. Aż przeszły go ciarki wzdłuż kręgosłupa.
- Jak widzę nie muszę przekonywać dłużej.- Powiedział doktor uśmiechając się delikatnie.
- Nie, nie. Proszę mówić.- powiedział lekko zdenerwowany chłopak. Lekarz popatrzył jeszcze ostatni raz w notatki, po czym pokazał gestem ręki, żeby Briggs usiał na krześle obok, co zrobił jak najszybciej. Następnie dosiadł się po jego prawej stronie.
- Pani Katherina, jak oboje wiemy, była w ciąży zagrożonej. Zarówno ona jak i pan znali realia i pogodzili się z tym, że jest tylko 10 procent szans na to, że wyjdzie z tego bez większego uszczerbku na zdrowiu.
Dave poczuł jak pod jego powiekami zaczynają się gromadzić łzy, które chciał za wszelką cenę tam zatrzymać. Nie miał zamiaru się rozryczeć przed lekarzem, jeszcze nie teraz. Nie kiedy nie wie co się dzieje z jego Kat…
- Potwierdziły się najgorsze przypuszczenia.- teraz chłopak już nie mógł powstrzymać tego potoku łez. Schował twarz w dłonie- Bardzo mi przykro panie Briggs. Pani Katherina niestety nie żyje.
Te słowa uderzyły w niego bardzo mocno.
- NIE!- krzyknął w stronę lekarza.- Do cholery! Niemożliwe! Muszę ją zobaczyć!- wstał na równe nogi patrząc wyczekująco na lekarza. Jednak gdy zauważył, ze ten nie wstaje, wręcz się nie rusza, krzyknął.- Co pan robi?! Dlaczego mnie pan nie zaprowadzi!!
- Proszę spokojnie!- powiedział lekarz wstając i wyciągając w stronę Briggsa ręce, pokazując aby się uspokoił.
- Jak mam być spokojny! Moja narzeczona nie żyje..- mówiąc ostatnie słowo, dotarło do niego znaczenie tego co powiedział. To się działo NAPRAWDĘ! Przysiadł na krześle z którego wcześniej wstał, ponownie chowając twarz w dłonie. „Ona odeszła, nie ma jej już..”- co chwile szeptał, mówiąc jakby do siebie. Poczuł po kilku sekundach delikatne klepanie po plecach. Podniósł głowę i napotkał wzrok doktora.
- Mam też dobrą wiadomość.- powiedział uśmiechając się delikatnie.
- Czy w tym wypadku może być jakaś dobra strona?- zapytał retorycznie ,parskając Dave.
- Oczywiście- powiedział doktor.- Jak pan zdaje sobie sprawę, mimo wszystko pojawił się tutaj pan z trochę innego powodu niż śmierć pana wybranki serca.
Chłopak popatrzył na niego jakby nie rozumiejąc, jednak szybka analiza wszystkiego pomogła mu załapać o co chodziło lekarzowi. Otworzył szeroko oczy, po czym złapał się za głowę.
- Wszystko z nim dobrze?- zapytał pośpiesznie. Mężczyzna uśmiechnął się do niego i chwycił chłopaka za ramię.
- W jak najlepszym. To dziewczynka.- powiedział uśmiechając się na widok chłopaka, który walczył ze wszystkimi swoimi emocjami. Ciężko mu było pogodzić wspaniałą wiadomość z najpiękniejszą jaką można było usłyszeć. Kąciki ust chłopaka niebezpiecznie drgały. Chciał teraz jednocześnie szczerzyć się jak głupi, jakby z wielkim bananem na twarzy, ale w tym samym czasie przypominał sobie o ofiarze jaką musiał ponieść. Co chwila łapała się za głowę, nie móc pojąć co właściwie się tutaj stało. Po chwili się opamiętał i zwrócił do lekarza.
- Mogę je zobaczyć?- mężczyzna popatrzył na niego z lekkim zdezorientowaniem po czym zapytał.
- Jak to je?
- Chciałbym zobaczyć Kat zanim… no wie pan. A i wydaje mi się, że mam prawo zobaczyć swoją córkę.
Uśmiechnął się smutno do lekarza. Ten z ciągle widocznym zdziwieniem pokazał ręką na kierunek w którym ma się chłopak udać.
 Minęli około sześciu sal, potem trzy piętra w dół. Chłopakowi zrobiło się okropnie zimno. Spojrzał na swoje przedramiona, które pokrywała gęsia skórka. Jego oczy wypełniły się czystym przerażeniem. Podążając wzrokiem za lekarzem, zobaczył, że ten otwiera drzwi z numerem 15. Spojrzał na tabliczkę obok futryny. „PRZECZEKALNIA”.
„Kto do cholery to wymyślił?”- to pytanie rozbrzmiało w głowie chłopaka. Ale szybko odpędził to pytanie widząc rząd łóżek, z ludźmi, których twarzy nie mógł dostrzec. Ruszył za doktorem i wtedy ją zobaczył. Wyglądała jakby żyła, ale jednocześnie straciła tą poświatę życia, którą emanowała za każdym razem, gdy się widzieli. Nieświadomie i zupełnie machinalnie, chłopak chwycił rękę Kat i przejechał kciukiem po jej dłoni, licząc na to, ze zaraz się obudzi i powie, ze to tylko głupi żart i chcieli z Frankiem zobaczyć jak zareaguje. Ale nic takiego się nie stało. Dziewczyna pozostawała tak samo martwa jak kilka chwil temu. Miał wrażenie, ze jej klatka piersiowa unosi się i opada, jednak to było tylko złudzenie, które szybko odpędził, czując jak samotna łza spada po jego policzku.
- Kat..- szepnął, jakby dziewczyna mogła go słyszeć. Ale nie słyszała. Został teraz sam, razem z ich córeczką. Spoczywa na nim wielka odpowiedzialność, do której nie był gotowy. Mimo ciągłego myślenia o tym przez te osiem miesięcy, było to dla niego zbyt trudne.- Dlaczego zostawiłaś mnie samego?- wyszeptał całując jej zimną dłoń. Popatrzył na nią po raz ostatni i odwrócił się w stronę drzwi, przy których czekał już na niego pan doktor. Zacisnął mocno pięści i ruszył sztywnym krokiem, ku jego przyszłości. Chciał zobaczyć jak wygląda mały zabójca Kat.
  Stanął nagle jakby zderzył się ze ścianą. Zabójca. Tak dziecka nie można nazwać. Dlaczego ta nazwa pojawiła się w jego głowie, nie miał pojęcia, ale ma nadzieję, ze tak szybko jak ta myśl pojawiła się w niej, tak szybko z niej zniknie.
Kilka setek schodów później i parę sal dalej zobaczył ją. Małą dziewczynkę opatuloną w białą pieluszkę i cicho pochrapującą w łóżeczku. Na ten widok Dave uśmiechnął się. Dziewczynka rozczuliła go do granic możliwości. Już wiedział, że będzie ona oczkiem w jego głowie, największym cudem, który mu się zdarzył. Teraz już miał pewność, że nigdy jej nie zostawi, ani nie nazwie Zabójcą, bo to było nie możliwe i bardzo krzywdzące, dla małej dziewczynki, która właśnie słodko ziewała kręcąc się delikatnie w swoim kojcu.

 
4.02.2009, Las Vegas

  Odebrał telefon leżący na stole w kuchni. Jednak nie był co najmniej gotowy to usłyszeć.
- Gramy koncert!- rozbrzmiał głos Alexa po drugiej stronie słuchawki. Frank nie był pewny czy się przypadkiem nie przesłyszał.
- Że co?
- No to co słyszałeś. Gramy koncert!- odparł wesoło przyjaciel.
- Czy cię do reszty popierdoliło?!?- krzyknął wzburzony Sidoris.
- Co z tobą stary?- zapytał zmartwiony Alex. Był lekko zdziwiony reakcją przyjaciela.- Nie chcesz grać? Myślałem, że to kochasz.
- Nie wywołuj we mnie poczucia winy, ani nie graj na moich emocjach. Powiem ci stary, że w złą stronę zmierzasz.
- Ej co jest? Dlaczego tak na mnie naskakujesz?- zapytał już lekko zirytowany całą sytuacją. Sidoris nie by w stanie wytrzymać. Gotowało się w nim już od dłuższego czasu.
-Hmm.. no nie wiem.- powiedział z dość wyraźną ironią i irytacją w głosie.- Może twój perkusista właśnie stracił miłość swojego życia?!?- oznajmił wręcz krzycząc do słuchawki.- I co ? Ciągle chcesz organizować ten pieprzony koncert? Naprawdę!? Twój przyjaciel właśnie jest w żałobie. Kat zmarła w jego ramionach. Wyślizgnęła mu się dosłownie z uścisku. Jak możesz? Jak..- chłopak poczuł, że po jego policzkach płyną łzy. Nawet nie wiedział kiedy poleciała pierwsza, jednak kiedy zadał ostatnie pytanie poczuł, że całe policzki są mokre, a w jego gardle pojawia się gula i nie może już wypowiedzieć ani jednego słowa. Jedyne co mógł to rozłączyć się i rzucić telefonem o kanapę. Schował twarz w dłoniach i opadł na miejsce na któ1ym przed chwilą leżała słuchawka. Jego szloch wzmógł się ,gdy uświadomił sobie co powiedział. Nie mówił tylko o Dave’ie i Kat. Mówił o sobie i Frances.

czwartek, 5 listopada 2015

S.2 odc.3


Aaaaa dzięki za 1207 wyświetleń <3

Czy Bóg prze­baczy mi te wszys­tkie podłości, które po­pełnił czar­ny mężczyz­na, by na­kar­mić swo­je dzieci?
 
~Tupac Amaru Shakur~

Las Vegas, 15.12.2008

 

Dziewczyna objęła chłopaka. W jej oczach widoczne było ogromne przerażenie wywołane tym co ma zaraz nadejść. Kolejna wizyta u ginekologa tylko potwierdzi, albo zaprzeczy ich obawy. Katherina spojrzała na swojego chłopaka. Dave popatrzył na nią z góry, tuląc ją do siebie mocniej i całując w czubek głowy.

- Kocham cię ,wiesz?- zapytał uśmiechając się do niej, dodając jej w ten sposób otuchy.

- Ja ciebie też. Nie wyobrażam sobie co by było, gdyby...- nie dane jej było dokończyć, bo chłopak położył na jej ustach palec wskazujący.

- Cii... Nie ma co gdybać. Najważniejsze jest to co jest tu i teraz.- powiedział całując ją delikatnie. Dziewczynie zaczęło bić szybciej serce, jak za każdym razem, kiedy ją dotykał, czy całował. Czuła się tak jak wtedy na imprezie, kiedy się poznali i pocałowali w tej nieszczęsnej grze w butelkę. Jak mogła wtedy myśleć, że Alex to jest jej miłość życia, że to z nim chce być. Nie widziała tego jak traktuje inne kobiety.

Na szczęście spotkała najcudowniejszego mężczyznę na ziemi i pokochała go całą sobą. Jest dla niej tym jedynym, cieszy się, że spędzi z nim ostatnie chwile swojego życia. Pierwszy raz może powiedzieć, że zasłużyła sobie na niego. To Bóg jej go zesłał, aby była wreszcie szczęśliwa i uwolniła się spod klosza rodziców. Teraz sama będzie matką. Niestety nie nacieszy się tym długo, jednak wspaniałe jest to, że pozostawi coś po sobie. Małego człowieczka. Ma tylko nadzieję, że będzie miał zapewnioną jak najlepszą opiekę, przez tego którego tak bardzo kocha i tego, który tak dba o nią.

Poczuła na swoim policzku, jak Dave ją całuje, po czym kładzie tam swoją dłoń, do której Katherina się wtula. Tak, to jest człowiek, który NIGDY jej nie zawiedzie.

 

 

Lyon, 31.12.2008-01.01.2009

....   ....

 

Całe życie nas czegoś uczy. Codzienne dowiadujemy się czegoś innego, zaczynając postrzegać świat w inny, zupełnie odmienny sposób. Coś co wydawało nam się oczywiste, teraz budzi wiele wątpliwości.

 Coś co sprawiało radość, wbija nóż głęboko w serce. To czego nie ma, nagle zaczyna istnieć. Czy potwory w mojej głowie po prostu z niej wychodzą, przyjmując rzeczywistą formę?

Czy wszystkie moje lęki nagle wzmagają się i kumulują wewnątrz, by dać mi niespodziewany

cios prosto w twarz? Dlaczego on tak bardzo boli?

 Dlaczego jedynie coś co wzmaga moje największe lęki ,o ironio, jest w stanie mnie z nich wyciągnąć? Dlaczego życie musi składać się z tylu paradoksów? Zastanawiam się na ile moje życie różni się od życia innych...

Ciekawe co teraz robi Franio...

A Dave? Co z Katherine? Urodzi małego bobaska?

Dlaczego zamykam się na świat? DLACZEGO ?!?!?!?!?

Kocham ich! Każdego z osobna. Nawet to nienarodzone dziecko. Każdego... Z kilkoma wyjątkami.

Nienawidzę Liz, bo wpakowała mnie w to jebane gówno.

Nienawidzę Javiera, bo mnie wciągnął bardziej.

Nienawidzę Paula, bo jest obrzydliwym ćpunem.

Nienawidzę Patricka, bo zawsze częstuje herą "najlepszych przyjaciół".

I przede wszystkim nienawidzę SIEBIE, bo dałam się im wciągnąć.

 

....

 

 

Las Vegas 31.01.2009

 

 

  Hałas, harmider, zamieszanie całkowite. Nikt nie jest w stanie powiedzieć ani jednego słowa. Pielęgniarki biegają niepotrzebnie robiąc większy zamęt. Tylko psują wszystko. Mają uspokajać ludzi, a nie wprowadzać w nich większy niepokój. Frank patrzy zdezorientowany na mijających ich ludzi, gładząc plecy przyjaciela. Briggs dawno nie był tak spięty. Nawet wtedy, kiedy jego ciotka Matylda nie zaakceptowała związku jego i Kat, wyzywając ją od rosyjskich dziwek. Teraz to już nie ważne, bo ona umiera, a chłopak nie może nic robić. Tylko czeka z nadzieją na cud. Jakikolwiek. Chce cieszyć się tym, że zaraz zostanie ojcem, ale jak to się może stać, skoro jednocześnie to małe stworzonko, ten mały człowieczek, zabija własną matkę. I to jeszcze właśnie z jego powodu. Chciałby teraz trzymać jej dłoń i szeptać jej do ucha jak bardzo ją kocha i jak mocno trzyma za nią kciuki. Ale nie może, bo wyrzucili go z sali i teraz nie może zobaczyć swojej miłości życia.

  Schował twarz w dłonie. Jak mógł do tego dopuścić. Czuje jak Frank klepie go po plecach, po czym sztywnieje. Patrzy na przyjaciela i widzi, że ten jest jak posąg. Oczy ma wypełnione strachem i parzy w otchłań. Podąża za jego wzrokiem. I już rozumie.

  Podnosi się natychmiast i biegnie w stronę ukochanej, która jest wieziona przez pielęgniarki i kilku lekarzy. Krzyczą coś, ale on nawet nie jest w stanie zrozumieć słów. Patrzy tylko na Kat i chwyta jej dłoń uśmiechając się do niej najszczerzej jak w tej chwili potrafi. Nie jest to trudne, ponieważ zawsze, kiedy ją widzi, nie może powstrzymać się od wielkiego banana na twarzy. Korzystając z okazji, że jest bliko chwyta jej rękę.

  Dziewczyna patrzy na niego, a na jej twarzy nie widać już przerażenia, jedyne co można wyczytać to ogromna ulga i bezgraniczna miłość. Bezgłośnie mówi mu, że go kocha, a on odwdzięcza się jej tym samym. Nagle Kat czując przeszywający ból, krzyczy. Kolejny skurcz. Tym razem dużo silniejszy niż poprzedni. Patrzy na zmartwioną twarz Dave'a i mimo ogromnego bólu, uśmiecha się do niego. Dostrzega twarz Franka, który jest wyraźnie zmartwiony. Promiennie się do niego uśmiecha próbując dodać mu otuchy, chodź to ona jej potrzebuje najbardziej wiedząc, że właśnie jedzie na swoją śmierć.

 

Lyon, 31.01.2009

 

 

  Kobieta odłożyła torbę na wieszak i poszła do salonu. Zobaczyła tam swoje dwie córki, oglądające jedną z francuskich bajek. Mimowolnie uśmiechnęła się pod nosem. Dawno nie widziała, żeby spędzały czas razem.

  Amy leżąc Fran na kolanach, pokazuje palcem na jakąś postać i śmieje się bez opamiętania. Dzisiaj czeka ją ciężki wieczór, więc postanawia dołączyć do nich na chwilę. Całuje najmłodszą córkę w czubek głowy, a następnie mierzwi włosy Fran, siadając na fotelu obok.

- Co oglądacie?- pyta.

- " Spongebob'a"- odpowiada uśmiechnięta Amy i wraca do oglądania bajki. Kobieta zdaje sobie sprawę jak bardzo oddaliła się od swoich dzieci i jak bardzo zmieniło się ich życie, od kiedy mieszkają razem z jej matką oraz z ojcem Fran. Mężczyzna dużo namieszał w ich życiu, zabierając czas, który przeznaczała córkom, i ponownie wprowadzając do niego chaos. Często przed pójściem spać, zastanawiała się czy było warto. Ale waśnie wtedy przemyślenia przerywał jej on, wtulając się do pleców swojej ukochanej.

  Ponoć nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki, ale przecież stara miłość nie rdzewieje.

 

W tym samym czasie Las Vegas..

 

 

  Dave oparł czoło o szybę. Nie pozwolono mu wejść do środka. Zastanawiał się ciągle dlaczego? Dlaczego musiał tutaj stać. Sam i ciągle nic nie wiedząc. Franka odesłał do domu godzinę temu. Operacja trwa ponad dwie... Odepchnął się od ściany i usiadł na krzesełku, chowając twarz w dłonie. Usłyszał trzask i podniósł się jak oparzony. Zobaczył pielęgniarkę idącą szybkim krokiem.

- Przepraszam!- krzyknął w jej stronę. Ona odwróciła głowę w jego stronę, ale nie zatrzymała się.

-Tak?- wyrwało się z jej ust.

- Co z Kat?- zapytał wyginając palce ze zdenerwowania.

- Jest pan z rodziny?- zapytała.

-Tak,- odpowiedział po chwili wahania.- narzeczony.

- Hm… Nie jestem pewna do końca, czy mogę pana o czymkolwiek poinformować. Wie pan procedury trzymają mnie w garści. A teraz przepraszam, ale się śpieszę.

- Ale jestem narzeczonym!- krzyknął do niej.

- Ale nie mężem.- powiedziała i zniknęła za drzwiami. Chłopak nie mógł się już powstrzymać, a po jego policzku spłynęła samotna łza.

 

 W tym samym czasie, po drugiej stronie miasta.

 Nie potrafił wysiedzieć w jednym miejscu dłużej niż minutę. Jego matka przypatrywała się każdemu ruchowi syna. Od kiedy wrócił do domu był jak na szpilkach. Nie wiedziała co się dzieje, a Frank nie był skory do jakiejkolwiek rozmowy. Dawno nie widziała go w takim stanie. Ostatnim razem Frances wyjeżdżała, a chłopak się denerwował tym, że nic nie może na to poradzić. Ani ona ,ani tym bardziej on.

Patrzyła na to wszystko ze smutkiem wypisanym na twarzy. Odczuwała wszystkie humory syna dwa razy mocniej. W końcu była jego matką ,i kiedy widziała go w takim stanie czuła się bezsilna. Nie tylko dlatego, że nie wiedziała dlaczego, ale też ponieważ nie była mu w stanie pomóc. Ale wiedziała, ze z niektórymi rzeczami trzeba się po prostu uporać samemu.

  Wyciągnęła z najwyższej półki ulubiony kubek syna i znalazła w jednej z szuflad kakao. Wyciągnęła z lodówki mleko i przygotowała napój czekoladowy. Zaniosła go synowi, uprzednio podgrzewając go w mikrofali i wrzucając garść mini marshmallows. Dając mu kubek, pocałowała Franka w czubek głowy. Widać było, że nie spodziewał się tego wszystkiego, ale uśmiechnął się do mamy z wdzięcznością i upił kilka łyków kakao. Kiedy tylko poczuł mocno czekoladowy smak od razu zrozumiał, że jego rodzicielka jest najwspanialszą osobą na świecie i wie co zrobić, aby poprawić mu humor.