cieszmy się i radujmy! ;p
Po prostu walcz...
I nigdy się nie poddawaj, walcz o to na czym Ci zależy,
A gdy padniesz to powstań zamiast rezygnować,
Gdy widzisz że ktoś upada to Go wesprzyj bo jak Ty się wyłożysz to nikt nie poda Ci ręki.
Lyon 16.05.2009
Delikatnie zamoczyła duży palec u nogi w wodzie, aby sprawdzić temperaturę. Szybko jednak go wyciągnęła , bo ciecz miała temperaturę, dużo niższą niż dziewczyna oczekiwała. Na jej skórze automatycznie pojawiła się, tak zwana gęsia skórka, powodując ,że dziewczyna objęła się rękoma. Nie pomogło to za dużo, jednak małe wypuklenia na powierzchni jej ciała zniknęły.
- No dawaj! Wskakuj!- krzyknął jakiś głos. Rozglądnęła się wokół, nie dostrzegając nikogo. Zaczęła się odwracać, aby wrócić na leżak, na którym przeleżała ostanie pół godziny. Nie było jej jednak dane powrócenie do przerwanej czynności, gdyż po chwili znowu rozległ się TEN głos.
- Dziewczyno co z tobą?- zapytał. Blondynka wyczuła w jego tonie pogardę. Odwróciła się ponownie w stronę, z której, jej zdaniem, dochodził głos.- Nie bądź mięczakiem.
Tym razem usłyszała jak ktoś wypowiada te słowa zza jej pleców. Odwróciła się w tamtą stronę nerwowo napinając wszystkie mięśnie, gotowa do walki. Jednakże tym razem, też ujrzała pustkę. Nikogo nie potrafiła dostrzec. Lekko rozluźniła mięśnie, jednak jej umysł ciągle nie czuł się komfortowo. Ktoś wyraźnie się do niej zwracał, a dziewczyna nie mogła dostrzec kim była ta osoba. Słysząc głos tego osobnika była przekonana, że już nie raz go słyszała. Nie mogła jednak dopasować go odpowiednio. Coś jej nie współgrało. W tym głosie było coś niepokojącego. Jakby osoba, która mówiła, starała się ukryć prawdę, jakby wiedziała, że da radę ukryć wszystko co ma do powiedzenia. Ale dziewczyna ciągle nie wiedziała o co chodzi. Nie wiedziała co stara się ukryć głos, ani do kogo należy. Czuła gdzieś głęboko w sobie, że była to osoba bliska jej sercu, ale jednocześnie sama słyszała tą pogardę w głosie nieznajomego znajomego. Coś jej nie pasowało. Po chwili znowu usłyszała JEGO...
- FRANCES! - głos sprawił, że dziewczyna podniosła się do pozycji siedzącej, po czym znowu opadła na miękkie poduszki, czując przeszywający ból, nie tylko głowy ale i innych części ciała. Schowała się w pozycji embrionalnej i poczuła ciepłą dłoń na swoim biodrze.
- Przyniosłam ci herbatę.- powiedziała mama i delikatnie pogładziła dziewczynę po głowie, próbując przekazać jej jak najwięcej pozytywnej energii, ciepła oraz siły, która była teraz najważniejsza dla jej starszej córki. Z jednej strony, była z niej dumna, że w końcu się przyznała i chciała sobie pomóc. Ale z drugiej strony winiła siebie, że nie dostrzegła, ze coś się dzieje z jej córką wcześniej i nie zapobiegła takiej sytuacji. Jednak już było za późno na gdybanie. Nie można się wiecznie obwiniać, za to co było kiedyś. Trzeba starać się naprawić to co jest konsekwencją naszego postępowania i stanąć jej na przeciw, tak aby to co przyniesie przyszłość nie było zależne od naszej przeszłości.
Kobieta zdawała sobie sprawę, że będzie ciężko. Nikt nie obiecywał jej nigdy, że życie będzie kolorowe. Z wyjątkiem tych wszystkich koleżanek z liceum należących do ruchu hippie. Ale reszta ludzi często powtarzała jej, że z lekkomyślnym podejściem do życia i zbyt ufającej ludziom naturze, życie da jej w twarz. Dlatego zakładając taką filozofię, poznała nie tych ludzi co trzeba. Mimo iż inni ostrzegali ją przed tym, to poniekąd właśnie oni doprowadzili do sytuacji, że poznała swojego byłego męża, który zniszczył jej marzenia i zaprzepaścił wiele szans. Taki już był, dlatego pewnego dnia musiała powiedzieć dość, aby nie cierpiały na tym jej córki. Niestety zapomniała o swojej życiowej lekcji jakiś czas temu znów do niego wracając. Na szczęście po nie długim czasie, przypomniała sobie o jego wadach. Niestety mieszkali ciągle w tym samym mieście, ale na szczęście miało się to niedługo zmienić.
Kobieta delikatnie pogładziła swoją córkę po włosach i ucałowała ją w czubek głowy. Frances uśmiechnęła się z wdzięcznością, biorąc łyk gorącej herbaty. Na szczęście nie była ona aż tak gorąca, więc język pozostał nietknięty. Dziewczyna skuliła się ponownie gdy tylko odłożyła kubek. Wstrząsnął nią zimny dreszcz. Nie wiedziała co się dzieje. Nie tylko ona, najbardziej bezradną osobą była teraz matka Frances. Nie wiedziała jak pomóc swojej córce. Cicho westchnęła i poszła zatelefonować.
Lyon, 7.07.2009
- Musimy poważnie porozmawiać.- te słowa oderwały Frances od oglądanej właśnie telenoweli. Adele usiadła na brzegu łóżka córki, patrząc na nią z troską wypisaną na twarzy. Od tygodnia z Frances było coraz lepiej. Jej drgawki ustały, już nie oblewało ją zimnym potem, a jakiekolwiek wymioty, czy biegunki nie dawały o sobie znać. Moza było uznać, że przeszywający ból mięśni, był już niczym w porównaniu z tym co działo się na początku. Chodź i one się osłabiły.
Pani Newman przeczesała dłonią włosy córki. Frances pod wpływem ciepłego dotyku kochającej matki uśmiechnęła się. Jakiekolwiek przejawy miłości zawsze sprawiały jej przyjemność, uśmierzając ból.
- Przenosimy się do małego miasteczka pod Paryżem. - Dziewczyna zmarszczyła brwi, słysząc nowinę.- Tak, będzie dla nas najlepiej. Staniesz na nogi, a twoi znajomi... Widzisz co z tobą zrobili. Martwię się, że przez przypadek znowu wpadniesz na złą ścieżkę. Nie miej mi tego za złe, staram się jak mogę.
- Wiem..- powiedziała bardzo cicho Frances. Spuściła wzrok, by szybko przeanalizować to co się właśnie dzieje. Paryż.... Brzmiało bardzo światowo. W końcu marzenie każdej dziewczyny, żeby się tam znaleźć. Jeszcze nigdy tam nie była, mimo że tutaj mieszkała już jakiś czas. Z jednej strony podobało jej się to, a z drugiej była przerażona kolejną przeprowadzką, ponowną aklimatyzacją w nowym miejscu, ponowne uczenie się topografii miasta...
Jednak musiała być silna. Nie tylko dla mamy oraz Amy, ale musiała też popatrzeć na samą siebie. Musiała wreszcie wziąć swoje życie we własne ręce. Nie mogła ciągle żyć na głowie mamy. Musiałam się usamodzielnić i zacząć nowe życie.
- A gdzie konkretniej?- wychrypiała Fran.
- Montreuil, 30 minut od stolicy.- Adele uśmiechnęła się delikatnie do córki i pocałowała ją delikatnie w czoło. Wiedziała, że dla wszystkich będzie to trudne, ale tak było trzeba, prawda? Była głową rodziny i już nie wiedziała co ma robić.
- Będzie dobrze- wyszeptała do córki i wyszła, aby dać jej chwile samotności. Sama udała się do swojej sypialni i siadła na łóżku. Schowała twarz w dłonie i pozwoliła sobie na kilka łez. Dawno nie dała sobie szansy na chwilę słabości. Zawsze musiała być silna dla swoich córek, nawet wtedy, gdy sama ledwo dawała wstrzymać łzy.
Paryż, 17.02.2010
Wchodząc do budynku hotelu, w którym dziewczyna spędzi najbliższy miesiąc, czuła strach. Nie tylko spowodowany obawami co do nowego pracodawcy, który z opowiadań wydawał się w porządku, ale także lekkimi problemami z organizmem, które Fran ciągle miała, mimo pozornego polepszenia. Ciągle zdarzało się, że odczuwała dreszcze, nawet, gdy temperatura dochodziła do dwudziestu dziewięciu stopni na plusie. Bardzo rzadko, ale jednak, musiała zwymiotować to co jadła chwilę wcześniej. A najgorsze z tego wszystkiego było to, że jej nos już nie działał jak należy. Miała problemy z wyczuciem zapachów. Musiały być wyjątkowo mocne,aby zwróciła na nie uwagę. Dlatego nie używała perfum, chyba że , tak jak dzisiaj, musiała, więc prosiła mamę o to aby jej pomogła.
Mama...
Zawsze gdy o niej myślała, miała obraz swojej rodzicielki w kostiumie wonderwoman. Teraz Frances doceniała każdą rzecz jaką dla niej zrobiła. Miała nadzieję, że pewnego dnia będzie mogła się jej w jakiś sposób odwdzięczyć. Ale na razie musiała wziąć, przysłowiowe życie w swoje ręce i zarabiać na siebie.
Właśnie dzięki niej i jej znajomością udało się znaleźć Frances pracę w jednym z bardziej znanych francuskich hoteli. Menager hotelu to przyjaciel ojca z dawnych lat, który widząc go razem z mamą Frances ,nie mógł odmówić. Poznał całą historię i dał Newman próbny tydzień. Dziewczyna została więc pokojówką w jednym z najlepszych pięciogwiazdkowych hoteli w Paryżu, w ramach resocjalizacji…
Komu innemu by się to udało?
Las Vegas 13.11.2010
- Tato, będziesz mógł dzisiaj odebrać małą z przedszkola? Muszę dzisiaj iść do knajpy.
- Jasne. Dziadek zawsze jest szczęśliwy jak może spędzić czas z wnusią.-powiedział uśmiechając się do słuchawki. Coraz częściej dochodził do wniosku, że to ona podtrzymuje go jeszcze przy życiu. I mimo że jest tak młodym dziadkiem, to ona rozświetliła jego życie i nie tylko jego. Z panią Briggs też jest coraz lepiej. Między nimi jest lepiej.
- Dziękuję tobie i mamie ,że mi pomagacie. Na prawdę to dla mnie wiele znaczy ,że próbujecie pomóc mi w tej... Trudnej sytuacji.
-Synu... Jesteśmy twoimi rodzicami... Pogadamy jak się spotkamy. No spiesz się ,bo zaraz się spóźnisz. I będzie na mnie.
Dave uśmiechnął się do słuchawki i szybko pożegnał z ojcem. Miał rację, za chwilę spóźni się i wtedy to będzie masakra. Ale i tak dla niego najważniejsze było to, że Victoria nie zostanie sama, kiedy będzie musiał zarabiać, bo z gry na perkusji jak na razie, nie zapewni jej dobrego początku . To obiecał Kat, zę będzie się zajmować ich córeczką najlepiej jak potrafi.
Imię Victoria nie zostało wybrane przypadkowo. Oznacza ono zwycięstwo, to że dziewczynka przetrwała ,mimo że o jej mamie nie można było tego powiedzieć. Dzielnie walczyła o życie, kiedy Katherina umierała na stole. A Dave'a nie było wtedy przy nich. Dlatego musiał uhonorować ją adekwatnym imieniem. Nie mogła to być Angela, czy zwykła Rose. To imię musiało znaczyć wiele i przypominać dziewczynce, że jest niesamowita i waleczna. Miało jej mówić, że zawsze, gdy będzie chciała coś osiągnąć, ciężką walką uda jej się przenieść góry i dojść na sam szczyt. Nie ważne co będzie jej przyświecać, jej tata zawsze będzie ją wspierał nie ważne, czy będzie mu się podobało czy nie. Czy zażyczy sobie zostać malarką, striptizerką- chodź tego jej nie życzył i nie do końca był pewny, czy dałby radę zaakceptować- nauczycielką, czy maszynistą. Nie miało to większego znaczenia. Była oczkiem w głowie Briggsa i nie tylko jego.
13.11.2011 Las,Vegas
Splótł ze sobą palce, zawieszając nad nimi głowę. Nie miał już na nic siły. Czuł się wypruty z jakichkolwiek emocji, nie czuł już, że żyje. Jedyne co teraz chciał to sen. Jednak nie było mu to dane, ponieważ angażując się w bycie muzykiem, sen jest zbędny. Poczuł delikatne szturchnięcie w lewe ramię. Uniósł delikatnie głowę, aby spojrzeć na osobnika, który wybudził go z półsnu. Mężczyzna nie był wysoki, miał kruczoczarne włosy ciemne oczu i wielki uśmiech na twarzy. Frank zdziwił się widząc tego człowieka obok. Kojarzył go z jakiegoś klubu prawdopodobnie, jednak nie mógł sobie przypomnieć, z którego dokładnie. Ostatnio często mu się zdarzało odwiedzać takie miejsca. Zachęcił nieznajomego do rozmowy machnięciem ręki.
- Wydajesz mi się znajomy.- zaczął czarnowłosy.- Grasz w jakiejś kapeli?
Sidoris popatrzył na niego lekko zdezorientowany, jednak kiwnął głową. Wykonując ten ruch nie zdawał sobie sprawy z tego, że jego ciało także jest zmęczone i jego głowa, dla szyi może wydać się zbyt ciężka, powodując bliższe spotkanie z blatem. Jednak to pomogło Frankowi się do końca dobudzić. Pomasował się po głowie w miejscu, gdzie sobie nabił guza.
- Przepraszam.- wybełkotał cicho.- Nie jestem dziś sobą.- powiedział z przekąsem.
- Spokojnie. Wiem jak to jest.- uśmiechnął się szeroko.
Nastała cisza, wypełniona lekkim napięciem. Żaden z mężczyzn nie chciał się odezwać, gdyż nie byli pewni jak rozegrać tą rozmowę. Frank nerwowo poruszał się na krześle, szukając wygodniejszej pozycji. Gdy już mu się to udało dopił swój trunek do końca i pokazał skinieniem barmanowi, że chce jeszcze raz to samo. Blondyn za barem uśmiechnął się, przyjmując zamówienie i po niecałej minucie przed nosem Sidorisa pojawiła się kolejna szklanka.
- The Cab- powiedział po chwili milczenia. Ciemnowłosy popatrzył na niego, nie rozumiejąc o co właściwie chłopakowi chodzi. Ten tylko upił łyk trunku, wzruszając ramionami.- Nazwa zespołu, w którym gram.
Nieznajomy uśmiechnął się pod nosem.
- Tak młody Alex DeLeone. Stąd muszę cię kojarzyć. Widziałem wasze może dwa koncerty. Gracie trochę inaczej niż ja, jednak bardzo mi się podoba zaangażowanie, każdego z was. Tworzycie całość. Ty ,z tego co pamiętam, grałeś na koncercie intro z „Sweet Child o'mine” Guns n'Roses, nieprawdaż?
Frank skinął delikatnie głową, tym razem dużo ostrożniej niż za pierwszym razem. Nie mógł się nadziwić, temu co właśnie usłyszał od tego mężczyzny. Te słowa, były bardzo miłe, a to, że wspomniał niedawny koncert w jednym z klubów w Vegas jeszcze bardziej mu zaimponowało. Widać, że mężczyzna zna się na tym. Cień uśmiechu przeszedł po twarzy Sidorisa, kiedy czarnowłosy kontynuował swoją wypowiedź.
- Powiem ci, że naprawdę ,grając ten kawałek kupiłeś mnie w stu procentach.- mężczyzna zaśmiał się delikatnie i kontynuował z lekkim rozbawieniem w głosie.- Masz ogromny potencjał i myślę, że wiele osiągniesz. Czuję, że mimo tego, iż The Cab to bardzo dobry zespół, ciebie ciągnie w inne klimaty. Tak samo ten perkusista…
- Dave.- wtrącił Frank.
- Dokładnie. Niestety nie znam was z imion- nie licząc Alexa, bo go się nie da nie znać, mieszkając w Las Vegas.- mężczyzna mrugnął do gitarzysty. Ten uśmiechnął się, bo dobrze zdawał sobie z tego sprawę, jaki jest jego kolega z zespołu.- Widzę w was inną energię. Ale i tak idealnie wpasowującą się w stylisykę zespołu. Wiem, że w jakimkolwiek zespole byście nie grali i tak bylibyście tym spoiwem. Bardzo ciężko znaleźć w dzisiejszych czasach takich muzyków.
Frankowi zaschło w gardle. Dawno nie słyszał tylu komplementów pod swoim adresem. Jego uśmiech nie chciał zejść z twarzy. Bardzo dobrze się czuł wreszcie, po tak długim czasie zauważony i doceniony. Czuł, że te słowa wiele znaczą, i mimo że jeszcze nie znał swojego rozmówcy, nie wiedział kim dokładnie jest, był przekonany, że to co powiedział ma duże znaczenie.
- Dz..Dziękuję. To niesamowite, ze ktoś docenia nie tylko pracę Alexa… No wiesz w końcu to Alex.- powiedział i po chwili skarcił się w myślach za przejście na „ty”.- Przepraszam pana, za ten bezpośredni zwrot, nawet nie wiem czy mogłem…
Mężczyzna machnął ręką.
- Mów do mnie jak chcesz. W sumie to moja wina, powinienem się przedstawić. Brent Fitz.- powiedział podając rękę gitarzyście.
- Frank Sidoris.- uśmiechnęli się do siebie.- To co, może kolejeczka?
Brent!!!
OdpowiedzUsuńAaaa o w dupę! :D
Nooo to kiedy scena ze Slashem? :P
No nie ważne.
Frances jak widzę ma się całkiem spoczko. Dobrze, ze ma przy sobie bliskie osoby, które ja wspierają. Bez nich pewnie nie dałaby rady.
No ale wyszła z tego i miejmy nadzieję, ze nie zacznie znowu brać
Dave też trzyma się nie najgorzej.
W sumie to zasługa małej Victorii :)
No i rodziców :)
Bylibyśmy nikim gdyby nie nasze mamy.
Jezuuuuuuuuu będę się teraz jarac jebanym Fitzem :D
Następny rozdział na być szybciej.
Tak, to rozkaz xd
Świetna notka jak zwykle! : D
Pozdrawiam i czekam na następny ♡
Ps. Wybacz za ten zjebany komentarz, zdaje sobie sprawę, ze jest krótki i kijowy, ale w sumie nie mam na nic czasu. Rano szkoła, po szkole szpital, potem trochę nauki, zadania, patrzę na zegar a tam 23.00
No cóż. Życie xd
Jeszcze raz pozdrawiam ♡