czwartek, 12 listopada 2015

S.2 odc.4

 
 
Nie pod­da­waj się roz­paczy.
Życie nie jest lep­sze ani gor­sze od naszych marzeń, jest tyl­ko zu­pełnie inne. 
~William Shakespeare~

1.02.2009, Lyon

- Mmm… Kochanie rób mi tak.- mruczy Javier dziewczynie do ucha. Fran uśmiecha się po nosem i delikatnie przejeżdża palcami po widocznym wybrzuszeniu w jego spodniach, słysząc kolejne westchnięcie. Chłopak przygryza jej płatek ucha po czym przejeżdża po nim językiem. Dziewczynie ta czynność się nie podoba. Zawsze uważała to za dosyć obrzydliwe, ale nie może wiele zrobić, dlatego na jej twarzy gości uśmiech, który oczywiście jest wymuszony. Tą czynność zdołała już opanować do perfekcji. Po chwili jednak postanawia wstać z kolan chłopaka i idzie w stronę łazienki. Nie jest pewna, czy chłopak pójdzie za nią, ale tak naprawdę nie dbała o to, ponieważ było jej wszystko jedno. Teraz była tylko jednego pewna, że jak zaraz sobie nie właduje to będzie co najmniej źle.
  Nie zamknęła za sobą drzwi, bo nawet ich nie było. Jakiś czas temu Patrick stwierdził, że skoro spadł śnieg to on skorzysta z okazji i zjedzie sobie na sankach z pagórka przy Loży. Był wystarczająco upalony, żeby zacząć szukać sanek. Pytał każdego z osobna, czy nie ma ich gdzieś lub czy nie widział jakiś w okolicy. Oczywiście odpowiedzi były przeczące, jednak chłopak nie mógł się z tym faktem pogodzić. Jego mózg pracował na wysokich obrotach, jednak w przeciwną stronę, to znaczy zupełnie inaczej niż powinien. Postanowił, że zabawi się w magika i wyczaruje sanki. Mówił, że kiedy wszyscy przebywający aktualnie w Loży je zobaczą pękną z zazdrości. Nikt nie śmiał nawet zaprzeczyć, chodź kilka osób podśmiewywało się z kolegi, co go jeszcze bardziej nakręcało. Wykonał kilka dziwnie wyglądających ruchów, po czym upadł na podłogę. Zaczął się śmiać z samego siebie, co doprowadziło do tego, że wszyscy nie byli w stanie się od tego powstrzymać. Nagle chłopak się uspokoił i szybko wstał, co oczywiście nie było dobrym pomysłem, ponieważ jego błędnik nie działał tak jak powinien. Chwiał się chwilę próbując utrzymać równowagę i ,ku zdumieniu wszystkich obecnych w pomieszczeniu, udało mu się. Zniknął na chwilę w kuchni, po czym wrócił z małym pudełeczkiem, pełnym pastylek. Wysypał trzy tabletki na swoją dłoń i szybko połknął, popijając piwem, które leżało na stoliku przed nim.
  Jakiś czas później Patrick uśmiechnął się tajemniczo i wybiegł na korytarz. Wrócił kilka sekund później z drzwiami pod pachą mówiąc, że znalazł wreszcie sanki i czy są zainteresowani. Oczywiście znaleźli się amatorzy śniegu, którzy podążyli za swoim „przywódcą”. I właśnie w taki oto sposób najłatwiej pozbyć się niechcianych drzwi.
  Fran chwyciła za klamerkę spodni, rozpinając je pośpiesznie. Następnie obwiązała nogę na wysokości uda i mocno ścisnęła paskiem, tak aby łatwiej było dostrzec żyły. Przez „dietę cud”, której nauczyła ją Liz dziewczyna ważyła piętnaście kilogramów mniej, a jej uda były teraz około połowę mniejsze, dlatego musiała obwinąć pasek dookoła nogi dwa razy oraz dorobić nową dziurkę, żeby sobie ułatwić zadanie. Uśmiechnęła się do siebie, tym razem z wyraźną ulgą na twarzy, kiedy tylko wtłoczyła całą zawartość strzykawki. Ta wypadła jej z dłoni i potoczyła się po kafelkach.
- Kocham jak to robisz.- powiedział Javier, który stał opierając się o framugę drzwi. Fran puściła mu oko i ściągnęła pasek. Rzuciła go gdzieś w kąt i podeszła do chłopaka chwytając go za policzki.
- A ja kocham to jak mi na to pozwalasz.- powiedziała całując go mocno w usta. Chłopak odwzajemnił ges, całując ją jeszcze bardziej nachalnie. To nie było to samo co dawniej, kiedy każdy pocałunek dla Fran znaczył wszystko. To już nie były te czułe gesty przepełnione miłością. To wszystko było teraz bardziej sformalizowane, zmechanizowane i pełne pożądania. Nie było w tym krzty uczucia, tylko cielesność.
   On chciał ją wykorzystać do swoich celów, ona chciała tego samego, więc był to dobry układ. Chcieli siebie nawzajem ,a jednocześnie brzydzili się tym co było między nimi. Ich każde słowo było puste, jakby rzucane w przestrzeń. Każde „Kocham cię” wypowiedziane, przez którąkolwiek ze stron nie znaczyło tak naprawdę tego co miało. Frances już dawno zapomniała co tak właściwie oznacza to słowo skierowane do osoby przeciwnej płci. Nie oznaczało już uczucia, silnych emocji, oddających to co jej dusza i ciało chciało powiedzieć. Teraz to była jedynie formalność, która była dla niej bezpieczna. Nie kochała tak jak powinna, ale słysząc te słowa była pewna, że nie zostanie sama. Nawet jeżeli samotność była by dla niej najlepszą ucieczką od świata.
 
1.02.2009, Las Vegas

Nie był w stanie uwierzyć w żadne słowo wypowiedziane przez lekarza.
- Jako, że jest pan jedyną osobą, którą interesuje los pani Iwanow, oraz fakt, że jest pan ojcem dziecka, postanowiliśmy przyznać panu prawo do informacji na temat jej zdrowia. Niech pan się tak nie cieszy z tego powodu, bo zdarza się to tylko w szczególnych wypadkach. Po rozpatrzeniu za i przeciw postanowiliśmy się zgodzić na taki układ. Oczywiście pod warunkiem milczenia, bo w takim przypadku będziemy poniesieni do odpowiedzialności karnej, a myślę, że nie chce pan poznać konsekwencji jakie wiążą się z taką niesubordynacją z pańskiej strony.
Dave kiwnął głową na znak, że w pełni rozumie co lekarz ma do powiedzenia. Zaczął sobie wyobrażać już sytuacje ,kiedy zastosowane zostaną na nim te konsekwencje. Aż przeszły go ciarki wzdłuż kręgosłupa.
- Jak widzę nie muszę przekonywać dłużej.- Powiedział doktor uśmiechając się delikatnie.
- Nie, nie. Proszę mówić.- powiedział lekko zdenerwowany chłopak. Lekarz popatrzył jeszcze ostatni raz w notatki, po czym pokazał gestem ręki, żeby Briggs usiał na krześle obok, co zrobił jak najszybciej. Następnie dosiadł się po jego prawej stronie.
- Pani Katherina, jak oboje wiemy, była w ciąży zagrożonej. Zarówno ona jak i pan znali realia i pogodzili się z tym, że jest tylko 10 procent szans na to, że wyjdzie z tego bez większego uszczerbku na zdrowiu.
Dave poczuł jak pod jego powiekami zaczynają się gromadzić łzy, które chciał za wszelką cenę tam zatrzymać. Nie miał zamiaru się rozryczeć przed lekarzem, jeszcze nie teraz. Nie kiedy nie wie co się dzieje z jego Kat…
- Potwierdziły się najgorsze przypuszczenia.- teraz chłopak już nie mógł powstrzymać tego potoku łez. Schował twarz w dłonie- Bardzo mi przykro panie Briggs. Pani Katherina niestety nie żyje.
Te słowa uderzyły w niego bardzo mocno.
- NIE!- krzyknął w stronę lekarza.- Do cholery! Niemożliwe! Muszę ją zobaczyć!- wstał na równe nogi patrząc wyczekująco na lekarza. Jednak gdy zauważył, ze ten nie wstaje, wręcz się nie rusza, krzyknął.- Co pan robi?! Dlaczego mnie pan nie zaprowadzi!!
- Proszę spokojnie!- powiedział lekarz wstając i wyciągając w stronę Briggsa ręce, pokazując aby się uspokoił.
- Jak mam być spokojny! Moja narzeczona nie żyje..- mówiąc ostatnie słowo, dotarło do niego znaczenie tego co powiedział. To się działo NAPRAWDĘ! Przysiadł na krześle z którego wcześniej wstał, ponownie chowając twarz w dłonie. „Ona odeszła, nie ma jej już..”- co chwile szeptał, mówiąc jakby do siebie. Poczuł po kilku sekundach delikatne klepanie po plecach. Podniósł głowę i napotkał wzrok doktora.
- Mam też dobrą wiadomość.- powiedział uśmiechając się delikatnie.
- Czy w tym wypadku może być jakaś dobra strona?- zapytał retorycznie ,parskając Dave.
- Oczywiście- powiedział doktor.- Jak pan zdaje sobie sprawę, mimo wszystko pojawił się tutaj pan z trochę innego powodu niż śmierć pana wybranki serca.
Chłopak popatrzył na niego jakby nie rozumiejąc, jednak szybka analiza wszystkiego pomogła mu załapać o co chodziło lekarzowi. Otworzył szeroko oczy, po czym złapał się za głowę.
- Wszystko z nim dobrze?- zapytał pośpiesznie. Mężczyzna uśmiechnął się do niego i chwycił chłopaka za ramię.
- W jak najlepszym. To dziewczynka.- powiedział uśmiechając się na widok chłopaka, który walczył ze wszystkimi swoimi emocjami. Ciężko mu było pogodzić wspaniałą wiadomość z najpiękniejszą jaką można było usłyszeć. Kąciki ust chłopaka niebezpiecznie drgały. Chciał teraz jednocześnie szczerzyć się jak głupi, jakby z wielkim bananem na twarzy, ale w tym samym czasie przypominał sobie o ofiarze jaką musiał ponieść. Co chwila łapała się za głowę, nie móc pojąć co właściwie się tutaj stało. Po chwili się opamiętał i zwrócił do lekarza.
- Mogę je zobaczyć?- mężczyzna popatrzył na niego z lekkim zdezorientowaniem po czym zapytał.
- Jak to je?
- Chciałbym zobaczyć Kat zanim… no wie pan. A i wydaje mi się, że mam prawo zobaczyć swoją córkę.
Uśmiechnął się smutno do lekarza. Ten z ciągle widocznym zdziwieniem pokazał ręką na kierunek w którym ma się chłopak udać.
 Minęli około sześciu sal, potem trzy piętra w dół. Chłopakowi zrobiło się okropnie zimno. Spojrzał na swoje przedramiona, które pokrywała gęsia skórka. Jego oczy wypełniły się czystym przerażeniem. Podążając wzrokiem za lekarzem, zobaczył, że ten otwiera drzwi z numerem 15. Spojrzał na tabliczkę obok futryny. „PRZECZEKALNIA”.
„Kto do cholery to wymyślił?”- to pytanie rozbrzmiało w głowie chłopaka. Ale szybko odpędził to pytanie widząc rząd łóżek, z ludźmi, których twarzy nie mógł dostrzec. Ruszył za doktorem i wtedy ją zobaczył. Wyglądała jakby żyła, ale jednocześnie straciła tą poświatę życia, którą emanowała za każdym razem, gdy się widzieli. Nieświadomie i zupełnie machinalnie, chłopak chwycił rękę Kat i przejechał kciukiem po jej dłoni, licząc na to, ze zaraz się obudzi i powie, ze to tylko głupi żart i chcieli z Frankiem zobaczyć jak zareaguje. Ale nic takiego się nie stało. Dziewczyna pozostawała tak samo martwa jak kilka chwil temu. Miał wrażenie, ze jej klatka piersiowa unosi się i opada, jednak to było tylko złudzenie, które szybko odpędził, czując jak samotna łza spada po jego policzku.
- Kat..- szepnął, jakby dziewczyna mogła go słyszeć. Ale nie słyszała. Został teraz sam, razem z ich córeczką. Spoczywa na nim wielka odpowiedzialność, do której nie był gotowy. Mimo ciągłego myślenia o tym przez te osiem miesięcy, było to dla niego zbyt trudne.- Dlaczego zostawiłaś mnie samego?- wyszeptał całując jej zimną dłoń. Popatrzył na nią po raz ostatni i odwrócił się w stronę drzwi, przy których czekał już na niego pan doktor. Zacisnął mocno pięści i ruszył sztywnym krokiem, ku jego przyszłości. Chciał zobaczyć jak wygląda mały zabójca Kat.
  Stanął nagle jakby zderzył się ze ścianą. Zabójca. Tak dziecka nie można nazwać. Dlaczego ta nazwa pojawiła się w jego głowie, nie miał pojęcia, ale ma nadzieję, ze tak szybko jak ta myśl pojawiła się w niej, tak szybko z niej zniknie.
Kilka setek schodów później i parę sal dalej zobaczył ją. Małą dziewczynkę opatuloną w białą pieluszkę i cicho pochrapującą w łóżeczku. Na ten widok Dave uśmiechnął się. Dziewczynka rozczuliła go do granic możliwości. Już wiedział, że będzie ona oczkiem w jego głowie, największym cudem, który mu się zdarzył. Teraz już miał pewność, że nigdy jej nie zostawi, ani nie nazwie Zabójcą, bo to było nie możliwe i bardzo krzywdzące, dla małej dziewczynki, która właśnie słodko ziewała kręcąc się delikatnie w swoim kojcu.

 
4.02.2009, Las Vegas

  Odebrał telefon leżący na stole w kuchni. Jednak nie był co najmniej gotowy to usłyszeć.
- Gramy koncert!- rozbrzmiał głos Alexa po drugiej stronie słuchawki. Frank nie był pewny czy się przypadkiem nie przesłyszał.
- Że co?
- No to co słyszałeś. Gramy koncert!- odparł wesoło przyjaciel.
- Czy cię do reszty popierdoliło?!?- krzyknął wzburzony Sidoris.
- Co z tobą stary?- zapytał zmartwiony Alex. Był lekko zdziwiony reakcją przyjaciela.- Nie chcesz grać? Myślałem, że to kochasz.
- Nie wywołuj we mnie poczucia winy, ani nie graj na moich emocjach. Powiem ci stary, że w złą stronę zmierzasz.
- Ej co jest? Dlaczego tak na mnie naskakujesz?- zapytał już lekko zirytowany całą sytuacją. Sidoris nie by w stanie wytrzymać. Gotowało się w nim już od dłuższego czasu.
-Hmm.. no nie wiem.- powiedział z dość wyraźną ironią i irytacją w głosie.- Może twój perkusista właśnie stracił miłość swojego życia?!?- oznajmił wręcz krzycząc do słuchawki.- I co ? Ciągle chcesz organizować ten pieprzony koncert? Naprawdę!? Twój przyjaciel właśnie jest w żałobie. Kat zmarła w jego ramionach. Wyślizgnęła mu się dosłownie z uścisku. Jak możesz? Jak..- chłopak poczuł, że po jego policzkach płyną łzy. Nawet nie wiedział kiedy poleciała pierwsza, jednak kiedy zadał ostatnie pytanie poczuł, że całe policzki są mokre, a w jego gardle pojawia się gula i nie może już wypowiedzieć ani jednego słowa. Jedyne co mógł to rozłączyć się i rzucić telefonem o kanapę. Schował twarz w dłoniach i opadł na miejsce na któ1ym przed chwilą leżała słuchawka. Jego szloch wzmógł się ,gdy uświadomił sobie co powiedział. Nie mówił tylko o Dave’ie i Kat. Mówił o sobie i Frances.

czwartek, 5 listopada 2015

S.2 odc.3


Aaaaa dzięki za 1207 wyświetleń <3

Czy Bóg prze­baczy mi te wszys­tkie podłości, które po­pełnił czar­ny mężczyz­na, by na­kar­mić swo­je dzieci?
 
~Tupac Amaru Shakur~

Las Vegas, 15.12.2008

 

Dziewczyna objęła chłopaka. W jej oczach widoczne było ogromne przerażenie wywołane tym co ma zaraz nadejść. Kolejna wizyta u ginekologa tylko potwierdzi, albo zaprzeczy ich obawy. Katherina spojrzała na swojego chłopaka. Dave popatrzył na nią z góry, tuląc ją do siebie mocniej i całując w czubek głowy.

- Kocham cię ,wiesz?- zapytał uśmiechając się do niej, dodając jej w ten sposób otuchy.

- Ja ciebie też. Nie wyobrażam sobie co by było, gdyby...- nie dane jej było dokończyć, bo chłopak położył na jej ustach palec wskazujący.

- Cii... Nie ma co gdybać. Najważniejsze jest to co jest tu i teraz.- powiedział całując ją delikatnie. Dziewczynie zaczęło bić szybciej serce, jak za każdym razem, kiedy ją dotykał, czy całował. Czuła się tak jak wtedy na imprezie, kiedy się poznali i pocałowali w tej nieszczęsnej grze w butelkę. Jak mogła wtedy myśleć, że Alex to jest jej miłość życia, że to z nim chce być. Nie widziała tego jak traktuje inne kobiety.

Na szczęście spotkała najcudowniejszego mężczyznę na ziemi i pokochała go całą sobą. Jest dla niej tym jedynym, cieszy się, że spędzi z nim ostatnie chwile swojego życia. Pierwszy raz może powiedzieć, że zasłużyła sobie na niego. To Bóg jej go zesłał, aby była wreszcie szczęśliwa i uwolniła się spod klosza rodziców. Teraz sama będzie matką. Niestety nie nacieszy się tym długo, jednak wspaniałe jest to, że pozostawi coś po sobie. Małego człowieczka. Ma tylko nadzieję, że będzie miał zapewnioną jak najlepszą opiekę, przez tego którego tak bardzo kocha i tego, który tak dba o nią.

Poczuła na swoim policzku, jak Dave ją całuje, po czym kładzie tam swoją dłoń, do której Katherina się wtula. Tak, to jest człowiek, który NIGDY jej nie zawiedzie.

 

 

Lyon, 31.12.2008-01.01.2009

....   ....

 

Całe życie nas czegoś uczy. Codzienne dowiadujemy się czegoś innego, zaczynając postrzegać świat w inny, zupełnie odmienny sposób. Coś co wydawało nam się oczywiste, teraz budzi wiele wątpliwości.

 Coś co sprawiało radość, wbija nóż głęboko w serce. To czego nie ma, nagle zaczyna istnieć. Czy potwory w mojej głowie po prostu z niej wychodzą, przyjmując rzeczywistą formę?

Czy wszystkie moje lęki nagle wzmagają się i kumulują wewnątrz, by dać mi niespodziewany

cios prosto w twarz? Dlaczego on tak bardzo boli?

 Dlaczego jedynie coś co wzmaga moje największe lęki ,o ironio, jest w stanie mnie z nich wyciągnąć? Dlaczego życie musi składać się z tylu paradoksów? Zastanawiam się na ile moje życie różni się od życia innych...

Ciekawe co teraz robi Franio...

A Dave? Co z Katherine? Urodzi małego bobaska?

Dlaczego zamykam się na świat? DLACZEGO ?!?!?!?!?

Kocham ich! Każdego z osobna. Nawet to nienarodzone dziecko. Każdego... Z kilkoma wyjątkami.

Nienawidzę Liz, bo wpakowała mnie w to jebane gówno.

Nienawidzę Javiera, bo mnie wciągnął bardziej.

Nienawidzę Paula, bo jest obrzydliwym ćpunem.

Nienawidzę Patricka, bo zawsze częstuje herą "najlepszych przyjaciół".

I przede wszystkim nienawidzę SIEBIE, bo dałam się im wciągnąć.

 

....

 

 

Las Vegas 31.01.2009

 

 

  Hałas, harmider, zamieszanie całkowite. Nikt nie jest w stanie powiedzieć ani jednego słowa. Pielęgniarki biegają niepotrzebnie robiąc większy zamęt. Tylko psują wszystko. Mają uspokajać ludzi, a nie wprowadzać w nich większy niepokój. Frank patrzy zdezorientowany na mijających ich ludzi, gładząc plecy przyjaciela. Briggs dawno nie był tak spięty. Nawet wtedy, kiedy jego ciotka Matylda nie zaakceptowała związku jego i Kat, wyzywając ją od rosyjskich dziwek. Teraz to już nie ważne, bo ona umiera, a chłopak nie może nic robić. Tylko czeka z nadzieją na cud. Jakikolwiek. Chce cieszyć się tym, że zaraz zostanie ojcem, ale jak to się może stać, skoro jednocześnie to małe stworzonko, ten mały człowieczek, zabija własną matkę. I to jeszcze właśnie z jego powodu. Chciałby teraz trzymać jej dłoń i szeptać jej do ucha jak bardzo ją kocha i jak mocno trzyma za nią kciuki. Ale nie może, bo wyrzucili go z sali i teraz nie może zobaczyć swojej miłości życia.

  Schował twarz w dłonie. Jak mógł do tego dopuścić. Czuje jak Frank klepie go po plecach, po czym sztywnieje. Patrzy na przyjaciela i widzi, że ten jest jak posąg. Oczy ma wypełnione strachem i parzy w otchłań. Podąża za jego wzrokiem. I już rozumie.

  Podnosi się natychmiast i biegnie w stronę ukochanej, która jest wieziona przez pielęgniarki i kilku lekarzy. Krzyczą coś, ale on nawet nie jest w stanie zrozumieć słów. Patrzy tylko na Kat i chwyta jej dłoń uśmiechając się do niej najszczerzej jak w tej chwili potrafi. Nie jest to trudne, ponieważ zawsze, kiedy ją widzi, nie może powstrzymać się od wielkiego banana na twarzy. Korzystając z okazji, że jest bliko chwyta jej rękę.

  Dziewczyna patrzy na niego, a na jej twarzy nie widać już przerażenia, jedyne co można wyczytać to ogromna ulga i bezgraniczna miłość. Bezgłośnie mówi mu, że go kocha, a on odwdzięcza się jej tym samym. Nagle Kat czując przeszywający ból, krzyczy. Kolejny skurcz. Tym razem dużo silniejszy niż poprzedni. Patrzy na zmartwioną twarz Dave'a i mimo ogromnego bólu, uśmiecha się do niego. Dostrzega twarz Franka, który jest wyraźnie zmartwiony. Promiennie się do niego uśmiecha próbując dodać mu otuchy, chodź to ona jej potrzebuje najbardziej wiedząc, że właśnie jedzie na swoją śmierć.

 

Lyon, 31.01.2009

 

 

  Kobieta odłożyła torbę na wieszak i poszła do salonu. Zobaczyła tam swoje dwie córki, oglądające jedną z francuskich bajek. Mimowolnie uśmiechnęła się pod nosem. Dawno nie widziała, żeby spędzały czas razem.

  Amy leżąc Fran na kolanach, pokazuje palcem na jakąś postać i śmieje się bez opamiętania. Dzisiaj czeka ją ciężki wieczór, więc postanawia dołączyć do nich na chwilę. Całuje najmłodszą córkę w czubek głowy, a następnie mierzwi włosy Fran, siadając na fotelu obok.

- Co oglądacie?- pyta.

- " Spongebob'a"- odpowiada uśmiechnięta Amy i wraca do oglądania bajki. Kobieta zdaje sobie sprawę jak bardzo oddaliła się od swoich dzieci i jak bardzo zmieniło się ich życie, od kiedy mieszkają razem z jej matką oraz z ojcem Fran. Mężczyzna dużo namieszał w ich życiu, zabierając czas, który przeznaczała córkom, i ponownie wprowadzając do niego chaos. Często przed pójściem spać, zastanawiała się czy było warto. Ale waśnie wtedy przemyślenia przerywał jej on, wtulając się do pleców swojej ukochanej.

  Ponoć nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki, ale przecież stara miłość nie rdzewieje.

 

W tym samym czasie Las Vegas..

 

 

  Dave oparł czoło o szybę. Nie pozwolono mu wejść do środka. Zastanawiał się ciągle dlaczego? Dlaczego musiał tutaj stać. Sam i ciągle nic nie wiedząc. Franka odesłał do domu godzinę temu. Operacja trwa ponad dwie... Odepchnął się od ściany i usiadł na krzesełku, chowając twarz w dłonie. Usłyszał trzask i podniósł się jak oparzony. Zobaczył pielęgniarkę idącą szybkim krokiem.

- Przepraszam!- krzyknął w jej stronę. Ona odwróciła głowę w jego stronę, ale nie zatrzymała się.

-Tak?- wyrwało się z jej ust.

- Co z Kat?- zapytał wyginając palce ze zdenerwowania.

- Jest pan z rodziny?- zapytała.

-Tak,- odpowiedział po chwili wahania.- narzeczony.

- Hm… Nie jestem pewna do końca, czy mogę pana o czymkolwiek poinformować. Wie pan procedury trzymają mnie w garści. A teraz przepraszam, ale się śpieszę.

- Ale jestem narzeczonym!- krzyknął do niej.

- Ale nie mężem.- powiedziała i zniknęła za drzwiami. Chłopak nie mógł się już powstrzymać, a po jego policzku spłynęła samotna łza.

 

 W tym samym czasie, po drugiej stronie miasta.

 Nie potrafił wysiedzieć w jednym miejscu dłużej niż minutę. Jego matka przypatrywała się każdemu ruchowi syna. Od kiedy wrócił do domu był jak na szpilkach. Nie wiedziała co się dzieje, a Frank nie był skory do jakiejkolwiek rozmowy. Dawno nie widziała go w takim stanie. Ostatnim razem Frances wyjeżdżała, a chłopak się denerwował tym, że nic nie może na to poradzić. Ani ona ,ani tym bardziej on.

Patrzyła na to wszystko ze smutkiem wypisanym na twarzy. Odczuwała wszystkie humory syna dwa razy mocniej. W końcu była jego matką ,i kiedy widziała go w takim stanie czuła się bezsilna. Nie tylko dlatego, że nie wiedziała dlaczego, ale też ponieważ nie była mu w stanie pomóc. Ale wiedziała, ze z niektórymi rzeczami trzeba się po prostu uporać samemu.

  Wyciągnęła z najwyższej półki ulubiony kubek syna i znalazła w jednej z szuflad kakao. Wyciągnęła z lodówki mleko i przygotowała napój czekoladowy. Zaniosła go synowi, uprzednio podgrzewając go w mikrofali i wrzucając garść mini marshmallows. Dając mu kubek, pocałowała Franka w czubek głowy. Widać było, że nie spodziewał się tego wszystkiego, ale uśmiechnął się do mamy z wdzięcznością i upił kilka łyków kakao. Kiedy tylko poczuł mocno czekoladowy smak od razu zrozumiał, że jego rodzicielka jest najwspanialszą osobą na świecie i wie co zrobić, aby poprawić mu humor.

sobota, 17 października 2015

S.2 odc.2

 
 
Nie podcinaj gałęzi na której siedzisz, chyba że chcą cię na niej powiesić.
  S.J.Lec
 
 
 
Las Vegas 10.12.2008

Za każdym razem ,kiedy tylko rzucał swój plecak na łóżko, włączał laptopa i patrzył, czy dziewczyna przypadkiem nie jest aktywna na czacie. Za każdym razem, kiedy tylko przy jej imieniu i nazwisku, zaświeciła się zielona kropka, jego serce biło dziesięć razy szybciej. Zawsze wtedy rzucał to co robił i próbował z nią nawiązać jakikolwiek kontakt. Nie zawsze było to skuteczne. Często, gdy tylko wysłał jej wiadomość, nagle jak za uderzeniem magicznej różdżki, zieleń znikała i pojawiała się nicość. Odchodził wtedy przygnębiony od komputera i kontynuował wcześniejsze czynności, ciągle patrząc czy przypadkiem nie odpisała.
Zdawał sobie sprawę, że teraz dzieli ich spora różnica czasowa, ale mało go to obchodziło. Wiedział, że dziewczyna prędzej czy później się pojawi, nawet jeżeli miałby nie spać całą noc. Co oczywiście się zdarzało. Czasem nawet udawało mu się z nią porozmawiać, ale odpisywała mu jedyne, że tęskni i teraz nie ma czasu, ale żeby pamiętał, że mimo wszystko ona go kocha. Odpisywał jej wtedy, zgodne z prawdą, że nie jest w stanie teraz funkcjonować bez niej. Pisał, że może i jest naiwny, ale ciągle wierzy, że świat ich połączy. Szkoda, że nie wiedział jeszcze jakie to może być destrukcyjne spotkanie.
 
Frank rzucił swój plecak na łóżko, trzymając komórkę między uchem, a ramieniem.
- Będziesz?- zapytał głos w słuchawce. Chłopak odpalił laptopa i usiadł przed biurkiem.
- No chyba nie mam wyjścia.- uśmiechnął się pod nosem, drapiąc się po brodzie.- W końcu w naszym zespole przyda się gitarzysta. Chyba, ze już zrezygnowaliście i bawicie się w keyboard.- zaśmiał się do słuchawki. Z drugiej strony też dało się słyszeć chichot.
- Chłopie ty przecież wiesz...- zaczął Dave, ale nie było mu dane skończyć, ponieważ w tym zamym momencie Frank krzyknął " kurwa!". Chłopak przestraszył się i pytał się przyjaciela o co chodzi. Ten jednak jak zahipnotyzowany patrył na ekran laptopa. Wziął telefon do ręki, nie odrywając wzroku od ekranu i wymamrotał, że musi kończyć, naciskając czerwoną słuchawkę. Po raz dziesiąty czytał wiadomość, któa wyświetliła mu się na ekranie. Na wszelki wypadek ściągnął okulary i przetarł je chusteczką, po czym znów założył i przeklnął pod nosem. Jego świat powoli runął, chodź w sumie nie można tego tak nazwać. Czuł jak jego wszystkie myśli, całe ciało, umysł, a przedewszyskim serce, wali się jak mur Berliński, niespodziewanie kończąc pewien etap jego życia.
 
W tym samym czasie Luwr...
.... ....

Nie mogłam dłużej wytrzymać.
Sam fakt, że zwodzę go tak długo zabijał mnie od środka.
Był częścią mnie, był prawe wszystkim.
A ja nie mogłam pozwolić na to by cierpiał.
Napisałam.
Odpisałam mu na wszystkie pytania, któe zadawał mi za każdym razem, gdy nie chciałam mu powiedzieć za dużo. Nie chciałam, żeby On niszczył sobie życie przeze mnie.
Był... Jest miłością, która nie ma prawa zniknąć. Nie może się wyalić... A jednak. Zrobiłam to.
Musiałam.
Widzę przecież co się ze mną dzieje. Nie jestem w stanie już dłużej utrzymywać kontaktów z tym co było.
Nie mogę przecież ciągle trzymać ich w niepewności. Nie mogę udawać, ze ciągle jesem tą samą Frances co kiedyś, tam w Ameryce. Nie mogę!
Dlatego to zrobiłam.
Napisałam mu, że ma sobei znaleść dziewczynę. Nawet dwe czy pięc. Ożenić się, mieć dzieci, spełniać marzenia i ZAPOMNIEĆ.
O mnie ,o wspólnych chwilach, o namiętnych i czułych pocałunkach, o tym co nas połaczyło na zawsze, o obietnicach... Napisałam mu, że je zrywam. Że uwalniam go od wszystkich trosk i puszczam go wolno.
Napisałam, żeby szedł na przód, bo ja już nigdy nie wrócę. I że teraz prawdopodobniej prędzej spotkamy się w niebie niż w życiu ziemskim.
Bo czuję, ze umieram i nie ma ratunku.

Luwr 11.12.2008
Dawno nie widziała Loży, dlatego znów się pojawiła w tej przeklętej kamienicy. Trzaskając mocno, zamknęła drzwi i szybkim krokiem udała się na drugie piętro. Dobrze znała tą drogę. Swojego czasu chodziła tu przynajmniej dwa razy w tygodniu. Teraz przez Javiera- jej nowego "chłopaka"- było to niemożliwe. Zanim jeszcze otworzyła drzwi czuła co się tutaj dzieje. Po przekroczeniu progu tylko się upewniła.
Każda ściana, każdy metr kwadratowy podłogi był czymś zagracony. Jak nie puszki to worki foliowe, czy rozesłane kanapki. "Jak można żyć w takim chlewie?"- zaczęła się zastanawiać. "Ja przynajmniej stwarzam pozory " Przeczesała wzrokiem okolice hallu i ruszyła wzdłuż niego do pomieszczenia, w którym właśnie zaczęła się mini-impreza.
-Frani!!!- zawołała bardzo radośnie Liz. Podbiegła do koleżanki i wczepiła się w nią ,jak pijawka do nogi. Francess nie była zbyt przejęta i delikatnie odsunęła koleżankę . Wzięła jointa, którego jej któs podał i głęboko się nim zaciągnęła. Wypuszczała powoli dym, czerpiąc z tego ogromną przyjemność. Pod sam koniec poczuła kłucie w gardle i zaczęła kaszleć. Liza popatrzyła na nią z uznaniem. Poprawiła swój kolczyk w brwi i wzięła jointa od koleżanki.
- Słyszałam, że jak zaczniesz kaszleć to masz większą fazę.
-Mam nadzieję, że to prawda.-pomyślała Fran, coraz bardziej się rozluźniając w fotelu.
Po jakimś czasie, została rozsypana kokaina na stoliku. Magiczny proszek, jak to lubili nazywać koledzy Javiera. Wszystkim w pokoju rozświetliły się oczy i nowo przybyli rzucili się w jego stronę, by po chwili zostac rzuconymi w drugi kąt pokoju.
- Ej skurwiele!- krzyknął Patric.- Pojebało was do cholery? Starsi mają pierwszeństwo.- powiedział, po czym opadł na kolana urzywając swojego nosa, jakby był odkurzaczem i dokładne wciągnął, po dwie kreski do jednego nozdrza. Frances aż ślinka pociekła na myśl o tym, że zaraz po Liz przypadnie jej kolej...
 
kilka godzin później...
 
-Nie zjadłaś przypadkiem za dużo?- to byly pierwsze słowa, które usłyszała Fran po tym jak wróciła ze swojego świata.
- Słucham?- zapytała Liz.
-Pytam czy nie zjadłaś za dużo? Głucha jesteś? Mam mówić po angielsku?- zaprzeczyła ruchem głowy.
-Czyli jednak się nie przesłyszałam.-pomyślała. Wmurowało . Zjadła trzy kawałki pizzy. Nie była ona duża. Rozmiar średni - około 30 cm średnicy. Dziewczyna była bardzo zdziwiona pytaniem koleżanki. Zawsze miała wrażenie, że jest raczej przeciętna. Nie za chuda, ale też nie gruba. Dla sprostowania Fran ma 166 cm wzrostu i waży 61kg. Jest o waga odpowiednia dla wzrostu, mimo że może się wydawać, że to dużo.
Newman wstała z sofy i podeszła do lustra. Popatrzyła na swoje odbicie. Jeżeli w domu nie sprawiało jej to dużego problemu, aby patrzeć na swoje odbicie, teraz nie była w stanie.
Zlustrowała siebie z przerażeniem w oczach. Wydawało jej się, że uda są ogromne niczym te szynki z kością w kreskowkach. Jej łydki były jak u tych wszystkich strongwoman - wielkie i umięśnione, żeby mogły utrzymać nie tylko swój ciężar. Brzuch wydał jej się nadęty jak u Kubusia Puchatka, a ręce wyglądały jak dwie kiełbaski. Ucieszyło ją jednak to ,że widoczne były zarysy jej obojczykow. Musiało tak być, w końcu miała tam tatuaż, który zrobiła sobie miesiąc temu z napisem "Bent to fly...".Jej twarz wydawała się lekko zaokrąglona jak w bajce " Olinek Okrąglinek".
Poczuła na barkach czyjeś ręce. Odwróciła wzrok z jej potężnych udzisk i popatrzyła na odbicie koleżanki w lustrze. W porównaniu do niej Liz była paluszkem, albo uschniętym patykiem, który właśnie spadł na ziemię. Patrzyła na nią ze współczuciem i politowaniem, Frances nienawidziła tego wzroku.
- Pomogę ci.- powiedziała po czym skierowała mnie do łazienki. Wygoniła stamtąd jakiś dwóch ćpunów, których kojarzyła z ostatniej inicjacji. Bodajże Mark i Sam.
Chłopcy ucieki z łazienki rozsypując koks. Z ust Liz można było usłyszeć piękną wiązankę przekleństw, po czym przypomniała sobie o stojącej obok Fran i pociągnęła ją głębiej w stronę ubikacji. Szarpneła jej rękę mocno w dół tak, że teraz klękała ona na kolanach, pochylając sie nad kiblem.
- No to teraz żygaj.- poleciła. Fran popatrzyła na nią z powątpieniem, jednak ta ponowiła rozkaz i machnęła ręką, żeby koleżanka się pospieszyła. Dziewczyna pochyliła się nad obręczą i próbowała coś z siebie wykrzesić. Zrobiła się cała czerwona próbując, jednak efekt był taki, że wypluła jedynie trochę śliny. Liz przewróciła oczami i podeszła do Newman.
- Pomogę ci- powiedziała po czym bez żadnego uprzedzenia wsadziła jej dwa palce głęboko w gardło. Dziewczyna poczuła odruch wymiotny i chciała to połknąć , jednak Liz jej nie pozwoliła krzycząc: "Pożałujesz!" i trzymając jej głowę nad ubikacją. Nie była w stanie tego powstrzymać, więc po prostu zwymiotowała. Poczuła pieczenie w gardle i chciała już odejść, kiedy Liz pociągnęła ją znowu w dół.
- To jeszcze nie koniec.- powiedziała uśmiechając się chytrze. Newman była pewna ,że widzi ten szaleńczy błysk w oku. Postanowiła jednak zbagatelizować to odkrycie. Odwróciła się i tym razem sama wsadziła sobie dwa palce głęboko do gardła.
Czuła ten nieprzyjemny zapach towarzyszący często pijackiej imprezie, gdzie każdy kończy żygajac gdzie popadnie. Czuła też ten okropny ból i kwas przenikający jej gardło. Czuła e ją pali. Nie tylko to. Miała wrażenie jakby to co,zrobiła było źle. Nie mogła przestać zamęczac się tym ,że właśnie oczyściła swój cały żołądek, aż krew poleciała z jej ust. Nie była w stanie uwierzyć, że to zrobiła.
Kiedy otarła wierzchem dłoni usta, które przemyła uprzednio wodą i wyszła z łazienki, poczuła się lżejsza.
Liza poklepala ją po ramieniu. Teraz czuła się nie tylko jak początkująca ćpunka ,ale i osoba ,która przybliża się z każdą chwilą do autodestrukcji.



środa, 2 września 2015

S.2 odc. 1

Hejka!
Krótki, ale myślę,że w miarę fajny. Zapraszam do czytania, przepraszam za błędy, ale pisany na telefonie( dlatego też nie wygląda on tak jak zwykle) no i co mogę dodać ENJOY!
Wiki
 
Las Vegas,20.08.2008
 
-Nie możesz tego zrobić !- krzyknął bardzo głośno, tak ,że odruchowo dziewczyna cofneła się. Jednak po chwili sama wznowila atak.
-Mówisz?- zapytała zaczepnie.- Powiem ci jedno, Dave -dziewczyna przyłożyła palec do jego torsu. - To jest MOJE ciało,  MOJE dziecko i moje życie.- ostatnie słowa wypowiedziała znacznie ciszej.
- Właśnie twoje życie. I co chcesz tak poprostu z niego zrezygnować?
- Ty tego nie zrozumiesz, bo nigdy nie zostaniesz matką!
- Ale będę ojcem i mam prawo wypowiedzieć się w tym temacie. Tracę cię Kat. Nie rozumiesz?
- Myślisz, że jestem tępa? Oczywiście że Cię rozumiem, ale ty nie potrafisz zrozumieć mnie. Bycie ojcem nie jest tym samym co bycie matka. A poza tym mamy dziesięć procent szans. Tak mówił doktor, czy nie możemy sie tego trzymać?
- Ale ty możesz umrzeć...- powiedział Dave już znacznie mniej pewny, że Kat zrozumie jego prośby.
Dziewczyna zdenerwowała się, bo chłopak poprostu w nią nie wierzył.
- I tak umrę. Jeżeli przy porodzie to przynajmniej coś po sobie zostawię, a jeżeli usunę dziecko to umrę, bo oszaleje. Nie chcę, żebyś mnie taką widział. Sama nie chcę, żebym musiała przez to przechodzić.
Briggs poddał się, bo dalsza perspektywa rozmowy nie wydawała mu się nabierać sensu.
- Pamiętaj cokolwiek postanowisz, nawet jeśli nie zgadzam się z tym do końca, będę przy tobie. Będę cię wspierał i uczynię następne nasze wspólne dni najszczęślwszymi w całym twoim życiu.
Dziewczyna wtuliła się w tros chłopaka. Był najcudowniejszą osobą na świecie. Próbował być z nią nawet wtedy, kiedy ona nie może patrzeć na siebie w lustrze. Jednak ona nie była przekonana co do jego intencji.
-Dlaczego przyjmujesz to z takim spokojem?- zapytała po chwili Kat. Chłopak odsunął ją na długość ramienia.
- Co?- teraz to ona wydawała się być spokojna, pozbawioną jakichkolwiek emocji.
- Jak tak spokojnie możesz przyjmować do wiadomości fakt, że przyczyniłeś się do naszej śmierci?
Popatrzyła mu w oczy, były one szczere jak u sarny. Dave zesztywnial, a jego ciało wydało mu się dziesięć razy cięższe.
Lyon, 10.09.2007
Nowa szkoła, nowe wyzwania, nowe życie. O tym właśnie myślała Fran idąc pierwszy raz do szkoły. Teraz ma już kilku znajomych. To znaczy ludzi, którzy jako jedyni chcieli z nią zamienić choćby słowo i mimo jej słabej znajomości francuskiego, mieli ochotę ją zrozumieć. Tacy ludzie, chodź nie zawsze idealni, stają się opoką dla zagubionej ,nowo przybyłej duszyczki.
Blond włosa dziewczyna z dredami na głowie i kilkoma kolczykami w uczach i nosie, podeszła do Fran.
- Hej Amerykanko!- krzyknęła, siadajac obok na parapecie.- Cooo porabiasz?
Frances się uśmiechnęła, słysząc ten luzacki ton w głosie nowej koleżanki. Nie tylko ona nazywała ją "Amerykanką". Prawie wszyscy się tak do niej zwracali, ale był to bardziej przyjazny zwrot niż jakakolwiek obelga.
- Aktualnie... Nic.Siedzę.Planujesz coś?
- Hm.. Teraz nie, ale jak skończymy to wybieramy się do Loży. Idziesz?
Loża.
Była tam kilka razy, ale to miejsce przyprawiało ją o dreszcze. Podejrzana dzielnica, stara kamienica, drewniane schody, nieuszczelnione okna... Czy to jest miejsce, które wzbudza zaufanie?
Co najmniej nie. Jednak towarzystwo było znośne. To byli ci ludzie, którzy chcieli się dogadać z Fran. Może dlatego polubiła ich towarzystwo i w miarę szybko wciągnęła się w nie.
- Myślę, że nie mam nic innego do roboty.
Lisa uśmiechnęła się do Fran i uścisnęła jej ramię.
- Będzie świetnie.- powiedziała i ruszyła w dalsza droge.
Fran pokręciła głową rozbawiona i wróciła do nic nie robienia. Polegało to na tym, że przygladała się ludziom wokół. Lubiła "wchodzić" w ich umysły. Dopowiadać co nie opowiedziane... Chodź nie było to trudne biorąc pod uwagę, że nie rozumiała zbyt wiele. Jednak człowiek zdany na siebie szybko się uczy, więc komunikacja stawała się dla Fran coraz łatwiejsza.
Widziała dziewczyny ciągle rozmawiające między sobą o tym jak dobrze bawiły się na wczorajszej imprezie. Wyobrażała sobie jak dobrze musiały się bawić, bo opowiadały z takim zaangażowaniem, mocno gestykulujac.
Obok była grupka sportowców, którzy rozmawiali z kilkoma chłopakami z klasy Frances. Leo i Emilio. Takie największe kujonki, ale mimo to bardzo kontaktowi. Newman wyobrazała sobie, ze rozmawiają o lekcji angielskiego, na której wszyscy mieli niezapowiedzianą kartkowkę, która nikomu nie pasowała, bo dzień wcześniej byla impreza u jednego z nich. Fran nie wiedziała u którego, bo ciągle nie była w stanie zapamiętać wszystkich imion ludzi ze szkoly.
Nieopodal można było dostrzec długą kolejkę uczniów zmierzających na przerwę obiadową. Można było wyłapać ich głodne spojrzenia, które zaprowadziły ich do tego miejsca.
Wyciągnęła z torby kanapkę z masłem orzechowym i dżemem - jej ulubione połączenie. Usiadła po turecku dyskretnie sprawdzajac,czy spodnie nie są napięte przypadkiem, w taki sposób, że mogłyby zaraz puścić szwy.  Po upewnieniu się, że wszystko jest w porządku wzięła wielki gryz kanapki.
Kilka godzin później...
-Trochę tu chłodno.- stwierdziła Fran łapiac się za ramiona, żeby jakoś sie ogrzać.
-Wczoraj odcięli prąd,więc nie spodziewaj się,żeby było inaczej.- powiedziała Lisa. Chwyciła Newman za rękę i pociągnęła ją za sobą ,szybko wybiegając po schodach na górę. Lis stukneła trzy razy w drzwi, po czym nastąpiła 10 sekundowa przerwa, żeby znowu rozpocząć tą czynność. Był to kod ,który znali tylko bywalcy Loży. I teraz juz Fran, chodź ją juz można zaliczyć do tego grona.
Drzwi się uchylił,a za nimi pojawła się twarz jednego z gospodarzy, czyli Eda. Był to w dupę uprzejmy blondyn, z problemami. Może właśnie w taki sposób próbował, odreagować? Prawdopodobnie tak, ale Gran wolała nie wdawać się w szczegóły. Każdy miał tu swoją historię, i każdy mógł ją tutaj uzewnętrznić. Było to wręcz mile widziane, ponieważ głównym założeniem Loży było wspieranie się nawzajem.
Frances opadła na kanapę przy wejściu ( swoje stale miejsce bytowania). Jacque kiwnął jej nieznacznie głową na powitanie, to samo zrobił Paul i Stanley- który niecierpiał swojego imienia, bo uważał,że to imię dla psa. Kat- ciemnowlosa dziewczyna, o ciemnej karnacji, cała wypiercingowana i z kilkoma tatuażami na przedramionach, aby ukryć ślady po próbach samobójczych podcięcia sobie żył- od razu jak tylko siadła przytuliła Fran do siebie bardzo mocno, tak że zaczynała tracić dech, i od razu podała jej skręta. Newman zaciągnęła się i powoli wypuściła dym z ust. Wykonując tą czynność uśmiechnęła się. Nie był to pierwszy raz jak paliła. Zaczęło się jeszcze w Ameryce. Uzależniła się od tego błogiego stanu już jakiś czas temu. Potem przestała dla Franka i Dave'a, kiedy zaczął coś podejrzewać. A gdy przyjechała do Francji i dowiedziała się, że taka możliwość jest, żeby się rozluźnić, szkoda jej było to zmarnować. Teraz Fran pojawiała się tu prawie codziennie. Wiedziała, że to co tutaj robią nie jest dobre, ale nie dała rady powstrzymać pokusy. Nigdy nie mówiła, nawet nie myślała, że jest silną osobą. Łatwo wpasowywała się w towarzystwo, ale jednocześnie poddawała mu się. Nie potrafiła pokazać swojej indywidualności i odrębności, ale jednocześnie była pewna, że tak jest. Teraz takim przejawem "bycia sobą" było to, że nie brała twardych narkotyków.
Paul właśnie przygotowywał dwie kreski ,a ona nawet nie była w stanie patrzeć na ten cały "proces", kiedy to chłopak przygotowywał biały proszek, zwijał banknot dziesięciu euro i przykładał do nosa, aby po chwili zniknął on w jego lewym, później prawym nozdrzu. Nie lubiła patrzeć jak potem kręci głową, jakby strzepywal coś z głowy, a potem pociera wierzchem dłoni o nos.
Lisa po chwili podeszła do niego od tyłu, kładąc mu ręce na ramionach i lekko je masujac. Nikt nic nie mówił. Nie było to potrzebne. A poza tym prawdopodobnie połowa z ludzi miała kaca, więc nie miało to żadego sensu.
Frances zaciągnęła się jeszcze raz skrętem, aby zapomnieć.
Las Vegas,15.09.2007
Jest ciężko. Teraz życie to nie są przelewki. Wszystko wiąże się z jednym, a on nie może sobie poradzić. Zaczął grać przypadkowe akordy. Podpowiadało mu coś w środku, że to właśnie je ma zagrać. Dokładnie w takiej kolejności w jakiej grał. Wyszła z tego niesamowita melodia, którą zapisał sobie na jakiejś kartce. Nie był dobrym tekściarzem, więc słów nie potrafił wymyślić. Jednak wiedział, że muzyka jest językiem, który każdy rozumie i nie potrzeba słów, aby zrozumieć, poczuć emocje autora. To samo jest, gdy czytasz wiersz/książkę, albo gdy oglądasz obraz. Jeżeli przyjrzysz się dokładnie możesz poznać twórcę. Wystarczy się trochę lepiej przyjrzeć. Albo po prostu zrozumieć.
Może pewnego dnia Frank znajdzie słowa na to co czuję głęboko w sobie. Nic na siłę. Na razie wie jak to wyrazić najlepiej w sposób, który jest dla niego najwygodniejszy. Muzyka.
W tym samym czasie...
Dzwonek telefonu było słychać w całym domu. Dave zbiegł jak najszybciej ,prawie spadając ze schodów. Na szczęście udało mu się dotrzeć do aparatu, zanim ten przestał dzwonić. Miał nadzieję, że to Fran. Przeważnie dzwoniła o tej porze, bo nie mogła spać i chciała dowiedzieć się co słychać w Ameryce.
Jednak tym razem to nie ona.
- Co jest Alex?- zapytał Briggs ,po wymianie uprzejmości.
- Mam dla Ciebie propozycję nie do odrzucenia.- zaczął bardzo podekscytowany.
- Dawaj.- powiedział chłopak, bojąc się tego co za raz usłyszy od przyjaciela.
- Właśnie perkusista ma jakieś wąty co do naszej gry. Uważa, że idziemy w komerchę, bo niby mamy płytę i tak dalej. No i prawdopodobnie odchodzi. Dlatego nieoficjanie składam ci propozycję, abyś go zastąpił.
- Uuu..- zaczął Dave.- Bardzo ciekawa propozycja. Tylko wiesz jest taki problem, że jestem już w ostatniej klasie. Nauka i te sprawy... Do tego Kat z dzieckiem.... No nie wiem stary.- powiedział pocierając ręka o szyję.
- Zastanów się nad tym i daj mi znać, czy chcesz zagadać próbny koncert z nami w piątek. Tylko musisz się zdecydować do środy.
- Jasne. Dzięki stary za wyrozumiałość.
- Nie ma za co, Dave. Jesteś moim najlepszym kumplem. Ja rozumiem cię bardzo dobrze.
- Wiem, wiem. Jeszcze raz dzięki. I dam ci znać Hal najszybciej.
- Dobra. Na razie!
- Pa!- powiedziawszy to Dave odłożył słuchawkę i poszedł do swojego pokoju. Jedyne co teraz był w stanie zrobić to położyć się na łóżku, włączając radio.
... And she's buying a stairway to haven...

wtorek, 25 sierpnia 2015

S. 1 odc.10



Nie załamuj dłoni pat­rząc na przeszłość i te­raźniej­szość...

 kto wie, może przyszłość okaże się bru­tal­niej­sza
,i zwa­li Cię z nóg...
16.06.2008, gdzieś w przestworzach między Las Vegas a Lyonem

Włożyła słuchawki do uszu odcinajac się od wszystkiego. Coraz częściej zdarzało jej się odwiedzać swój własny świat. Od balu minął miesiąc. Niby tylko jeden. Ale ile zdążyło się zdarzyć w między czasie. Najbardziej jednak bolało ją to, że to już na zawsze. Związki, jakiekolwiek, są trudne prowadzone na odległość. Ale może zacznijmy od początku.
Frances właśnie siedziała w samolocie do Lyonu, gdzie miała spędzić p resztę życia. Przynajmniej na razie. Musiała zostawić w Ameryce wszystkich i wszystko. Przyjaciół, rodzinę, chłopaka...
Gdyby wiedziała jak jej życie sie potoczy, nie robiłaby nikomu nadziei i nie zakochała by się tak potwornie i bez pamięci. To było zbyt piękne, żeby mogło trwać.

Pamięta jak Franek wziął ja w objęcia po raz ostatni. Z jego oczu płynęły łzy. Nie spodziewała się tego, że może to być jednocześnie najpiękniejszy i najsmutniejszy widok w jej całym życiu. Ich ostatni pocałunek zawierał wszystko co do siebie czuli. Miłość, pożądanie, smutek, chciwość, rozczarowanie i niemą obietnice. Że nie zapomną o sobie, że to uczucie bedzie trwać na wieki głęboko w ich sercachu.
- Jesteś najcudowniejszą dziewczyną w moim życiu. Zmieniłaś je. Nie wyobrażam już go sobie bez Ciebie, Fran. Moja cudowna Frances.- Kiedy Sidoris wypowiadał te słowa, dziewczyna się rozpłakała po raz kolejny tego dnia. Jej makijaż już dawno spływał po policzkach, ale ona nie byla w stanie myśleć teraz o tak przyziemnych rzeczach. Traciła wlaśnie najważniejszą osobę w jej życiu i to paradoksalnie przez jedna z ważniejszych osób w jej życiu. Jakie to było niesprawiedliwe, że to co dopiero sie zaczęło ,tak brutalnie zostało skończone.
- Kocham Cię, Franio. Nie zapomnij mnie.- wyszeptała dziewczyna. Chłopak trzymał ją za policzki ,a z jego oka polała się samotna łza.
- Nigdy.- powiedział składając na jej ustach ostatni pocałunek.- Kocham Cię najbardziej na świecie Newman.

Pożegnań nadszedł czas. Nie tylko Franek był osobą ,z którą było najtrudniej się rozstać. To wszystko było przez Dave'a. Gdyby nie on, Fran ciągle byłaby tą małą dziewczyną ,która trzyma się kurczowo Mirandy.

-Pamiętaj do mnie możesz zawsze zadzwonić. O każdej porze dnia i nocy, z każdym blachym problemem. Nawet z tym ze ci się ubrudzil but.
Ja zawsze będę przy tobie. A kilometry się nie liczą. Żyjemy w XXI wieku więc jest wiele możliwości, komunikacji.
Chłopak zamknął przyjaciółkę w wielkim uscisku, próbując powstrzymać łzy. Dziewczyną już nawet nie próbowała ich powstrzymać. Po jej policzkach laly się dosłownie strugi lez. Oderwali się od siebie po chwili, Ale z dużym trudem. Za bardzo byli ze sobą związani. Łączyła ich szczególną więź, której nie mogło zrozumieć wiele osób uwazajacych ze nie istnieje coś takiego jak przyjaźń damsko-męska. A jednak oni byli dowodem na to, że to jest możliwe.

Do you bury me when I'm gone?
Do you teach me while I'm here?
Just as soon as I belong
Then it's time I disappear.

Dziewczyna przetarła spadającą po jej policzku samotną łzę. Dziewczyna nie mogła zapomnieć. Chciała rozpocząć nowe życie, aby nie cierpieć, ale nie mogła zapomnieć. To było zbyt trudne. Nie do spełnienia. Nagle porzucić swoje 17lat życia. Nie da się odciąć od przeszłości, ale trzeba też myśleć o przyszłości. Ale co jeśli przeszłość ma wpływ na przyszłość?

Frances weszła do domu z randki z Sidorisem. Chłopak zaprosił ja na spacer po którym mieli iść do Garden Olive, ale okazało się, że chłopak się przeliczył i w portfelu znalazł jedynie 10 dolarów, które wydali w Burger Kingu. W końcu on jest romantyczniejszy ,niż jakaś klimatyczna knajpka. Oczywiście chłopak odprowadził dziewczynę pod same drzwi i pożegnał się jak na chłopaka przystało. Całusem w dłoń. Oczywiście Newman roześmiała się z tego powodu ,bo kto normalny tak robi, i szybko pocałowała go w usta. Frank się rozpromienił i z wytrzeszczem na twarzy poszedł do samochodu. Zanim wsiadł pomachał dziewczynie. Frances szybko weszła do domu, a jej twarz nie mogła się uspokoić. Kąciki ust ciągle podnosily się ku górze.
Jednak ten stan skończył się ,gdy tylko ujrzała swoją matkę z wyraźnym smutkiem i jednocześnie zdenerwowaniem na twarzy. Ktoś siedział na przeciwko niej w fotelu. Rozpoznała mężczyznę ze zdjęć, które były u mamy w pokoju.
- Cześć mamo...- powiedziała niepewnie Frances.
- Hej.- odpowiedziała kobieta ,ociężale wstając z kanapy. Podeszła do dziewczyny i mocno się do niej przytuliła, jakby od tego zależało jej życie.
Pani Newman oderwala się od dziewczyny  i wiedziała, że już czas na to, aby jej córka poznała prawdę.
-Fran to jest...- zrobiła krótkie zawieszenie, biorąc głęboki wdech. Nie wiedziała jak córka zareaguje na tą wiadomość, chodź pewnie się już domyśla prawdy.- twój ojciec.
Newman zdała sobie sprawę, że mimo tego iż się domyśła prawdy, ona ja bardzo zaskoczyła.
Mężczyzna wstał z fotela i stanął twarzą w twarz ze swoją córka. Nie podejrzewał, że jest tak do niego podobna. Ten sam nos, który widuje codziennie w odbiciu lustra, oczy... Niesamowite, jak bardzo dwie osoby mogą być do siebie podobne.
.-Ja..- zaczął. Na chwilę zamilkł, żeby poukładać sobie w myślach to co chce powiedzieć.- Na prawdę nie wiem co,powiedzieć. - delikatnie uśmiechnął się zażenowany.Potarł ręka kark, chcąc jakby wydobyć z niego myśli. Dziewczyna zastanawiała się, czy to,co teraz robi było jego sposobem na dziewczyny. Czy to na ten "chłopięcy uśmiech " poderwał mamę?
- Jeżeli zamierzasz tak po prostu wparować do naszego,życia i udawać kochanego tatusia to powiem ci, że raczej nie masz na co liczyć. - powiedziała Frances bardzo spokojnie.
- Nie tego oczekuje. Wiem, że to nie możliwe. Sam miałem taką sytuację, że ojciec mnie opuścił, ale nigdy nie chcial tego naprawić. Ja chcę przynajmniej poznać Cię i przeprosić twoją matkę za to jaką byłem świnią.
Mama podeszła do "taty" i chwyciła jego ramię, delikatnie przejeżdżając po nim kciukiem. Frances nie,rozumiała dlaczego to,robi. W końcu długo chowała do niego urazę. Co,się zmieniło? Przecież dopiero co nas "cudownie " odnalazł, więc jak to jest, że zdążyła mu... WYBACZYĆ.
- Może opowiesz jej całą historię? - pani Newman zwróciła się do mężczyzny.

Frances wzięła głęboki wdech na myśl co się działo potem. Prawdziwe piekło. I to tylko dlatego, że wparował do naszego życia. Chodź miał zniknąć na zawsze, żebyśmy były bezpieczne. Żebyśmy żyły jak normalne rodziny.
Popatrzyła na małą Amy. Spała głęboko, co jakiś czas się przekręcając na drugi bok, szukając sobie wygodnej pozycji do spania. Była taka bezbronna, niczemu nie winna i niczego nie świadoma. Frances marzyła teraz o tym, żeby tak samo jak ona zasnąć spokojnie i nie myśleć o niczym.

-Kiedy byłaś mała... Nie zacznę znowu. Kiedy chodziłem na studia poznałem jednego z moich najlepszych przyjaciół... No,cóż już byłych. W każdym razie dobrze się razem bawiliśmy. Na imprezach zawsze był najlepszy towar, najlepsze alkohole i kubanskie cygara. Nigdy nie pytałem skąd to ma. Ważne, że było i można się było dobrze zabawić. To trwało całe studia. Na ostatnim roku mieliśmy praktyki w różnych szpitalach. Zauważył mnie ordynator jednego z najlepszych Nowojorskich szpitali i zaprosił do współpracy. Byłem w niebowzięty. Nawet nie umiem opisać tego jak bardzo się cieszyłem z tego powodu. Było to niesamowite wyróżnienie. Tam poznałem twoją mamę. Razem byliśmy na stażu. Na początku wręcz się nienawidzilismy, ale jak wiesz od nienawiści do miłości jest nie daleko. Zaczęliśmy się spotykać ,ale odchodzę od meritum.
Kiedy obojgu nam się udało ukończyć staż i stać się prawdziwymi lekarzami byliśmy na prawdę szczęśliwi. Zrobiliśmy imprezę ,zaproslilismy znajomych... Poprostu wszystko było jak najlepiej.  Po kilku dniach zostałem na nocny dyżur. Nagle czuje wibracje w pagerze. Krótki i wyraźny komunikat: TYLNE WEJŚCIE.
Oczywiście długo się nie zastanawiając poszedłem tam. Za drzwiami stał moj przyjaciel ,trzymając na kolanach głowę jakiegoś mężczyzny i uspokajając go nerwowo.
- Pat, Pat- krzyczał.- Jak dobrze ,że jesteś. Potrzebuje pomocy. Koleś dostał dwa strzały w klatkę piersiową! Musisz mi pomóc go zoperowac! Poprostu musisz! Inaczej już po mnie. I po tobie też, bo jak sir dowiedzą, że tu byłeś i nie pomogles..
Przestraszylem się, bo nie wiedziałem o co,chodzi. Więc go pytam, ale on ciągle mnie pogania. Nie mogłem powiedzieć nie, w końcu to był mój przyjaciel. Zgodziłem się. Operacja poszła gładko. Mój przyjaciel wytłumaczył mi ,że zadarl z mafią pewną umowę iteraz jeżeli ją zerwie to ma przejebane. Przpepraszam za słownictwo, ale taka prawda. Przez to, że zoperowałem jednego z nich niestety sam wpadłem w sidła mafii. Dzięki temu żyliśmy z twoją matką na dosyć wysokim poziomie. Jednak zaczynało powoli to wymykac się spod kontroli. Wtedy mama byla w ciąży z tobą. Obiecałem jej dawno temu,że będę ja chronił. I kazalem jej uciec, zostawić mnie i ratować was dwie. Oczywiście ja musiałem zostać i pozamykac parę spraw. Zajęło mi to osiemnaście lat. A teraz jestem tutaj. Chciałbym abyśmy żyli razem. Nie oczekuje, że zapalasz do mnie miłością od początku, ale mam nadzieję ,że sir dogadamy. Ale jest jedna sprawa.
Przyjechałem tutaj, bo,w dalszym ciągu nasze życie jest zagrożone. Musimy wyjechać. Nie tylko do innego,stanu, ale najlepiej do innego kraju. Twoja mama mówiła, as wybieracie się do babci do Francji...

I właśnie tak skończyło jej się życie w Ameryce. Trzeba się przyzwyczaić do nowej sytuacji. Nie była pewna czy sobie poradzi, ale musi, bo innego wyjścia już nie ma. Ciągle w jej głowie przewijala się sytuacja, która zdażyła sie po balu. To co się wtedy stało między nią, a Frankiem zawsze pozostanie głęboko w jej pamięci.

Całowali się bardzo namiętnie. Na podłodze,nie wiadomo kiedy, znalazły się wszystkie wsówki Frances z włosów. Teraz ciągle pochłonięci tańcem swoich języków, nadeptywali na nie, przez co łamały się lub wyginały. Ale kogo to obchodziło, skoro w pomieszczeniu czuć było pożądanie, namiętność i może miłość, która ukrywana głęboko, nagle postanowiła wyjść na zewnątrz. Nie ważne co ,ale ważne w jaki sposób sprawiło im przyjemność.
Frank wiele razy myślał o tej chwili i nie mógł,uwierzyć że to się dzieje naprawdę. Oderwał się na chwilę od dziewczyny i uśmiechnął się do niej.
- Jesteś najpiękniejszą dziewczyną na świecie.- powiedział przejeżdżając opuszkiem palca po jej policzku. Newman lekko się zarumieniła i uśmiechnęła  delikatnie, nie mogąc tego przezwyciężyć.
- Nie żartuj sobie ze mnie.- powiedziała lekko się odsuwając. Frank przyciągnął ją do siebie ponownie i popatrzył jej głęboko w oczy.
- Gdybym tak nie myślał to czy zrobiłbym to? - i dotknął delikatnie powiek dziewczyny zamykając je. Zaczął całować, każdy opuszek jej palcy. Po czym ciągle trzymając dłoń Fran, sięgnął po aparat leżący na biurku dziewczyny. Kazał jej otworzyć  oczy i nim zdażyła w jakikolwiek sposób zareagować ,zrobił zdjęcie. Newman była lekko wytrącona z równowagi, ale Sidoris odpowiednio zażegnał to uczucie. Popchnął ją na łóżko, aż dziewczyna cicho pisnęła. Nie spdodziewała sie takiego obrotu sprawy. Chociaż w głębi duszy miała nadzieję, że tak będzie. Uśmiechnęli się do siebie. Czuli się bardzo swobodnie w swoim towarzystwie, ale jednocześnie żadne z nich nie wiedziało co ma robić.
- Frank.. - zaczela Newman.- ja nigdy...
- Spokojnie - powiedział chlopak, kładąc się obok.- Ja też nie. Ale razem się tego nauczymy.
Mówiąc to obrócił się w jej stronę i pocałował ją w policzek, potem w żuchwę i szyje. I w tym momencie przyszła mu do głowy jedna myśl . Wątpliwość, dygresja, przekonanie.
- Chyba, że tego nie chcesz.- powiedział lekko przestraszony, że wywiera w jakikolwiek sposób, presję na tej bezbronnej i jednocześnie, najtwardszej dziewczynie jaką znał.
Ona w odpowiedzi chwyciła go za policzki i pocałowała bardzo namiętnie, tak że temperatura w pokoju się znów podniosła o kilkanaście stopni i ciężko było oddychać.
Oboje czuli, że mimowolnie uśmiechają się, przyciskając wargi do siebie. Frances ,aby potwierdzić to, że chce tego samego co Sidoris, zaczęła ściągać mu koszulę. Guzik po guziczku, przegryzając przy tym wargę i uśmiechając się tajemniczo. Chłopak z jednej strony był zachwycony takim obrotem sprawy, bardzo mu sie to podobało i nakręcało go bardziej. Natomiast z drugiej był przerażony, że dziewczyna postawiła mu wysoką poprzeczkę. Jak ma dogodzić tak niesamowitej dziewczynie?
Koszula Franka znalazła się na podłodze.
- Poczekaj ,żeby bylo fair.- powiedział i objął dziewczynę. Zaczęli się znowu całować, a w między czasie Frank rozsznurowywał gorset. Kiedy skończył rzucił tasiemkę ,tak ze wylądowała tuż przy drzwiach do pokoju.
- Upsi- powiedziała dziewczyna,kiedy jej sukienka "przypadkiem" zsunela się z jej ciała. Sidoris oniemial, patrzył na nią z pożądaniem, zastanawiając się, czy to nie jest sen. Ona natomiast zaczęła mieć wątpliwości. Czy aby na pewno Franek tego chce? Czy to nie za szybko?
Ale jak już zaczęła to trzeba skończyć. Złożyła na jego ustach słodki pocałunek, który przywrócił go do rzeczywistości. Ściągnął spodnie zostając w samych bokserkach. Jednak nie długo pozostały na jego ciele. Tak samo jak bielizna Fran. Oboje ciągle się śmiejąc łaskotali się na przemian z pocałunkami. Nagle jednak spoważnieli i zdali sobie sprawę jak musi to wyglądać. Franek zawisł nad Fran i patrzył jej głęboko w oczy.
- Jeżeli sobie myślisz, że jesteś macho i musisz naziemną górować, to się mylisz.- powiedziała Fran spychajac Sidorisa z siebie i kładąc się na nim. Popatrzyła głęboko w jego brązowe oczy. Widziała jak światło latarni, wpadajace z okna odbija się w jego oczach. Zmniejszała powoli odległość między nimi, jednak Frank nie wytrzymał i szybko złączył usta ich obojga w namiętnym pocałunku. Chłopak już nie mógł się powstrzymać. Obrócił dziewczynę tak ,że to on teraz leżał na niej. Zaczął składać pocałunki na każdej części ciała, począwszy od policzków, po szyję i piersi, kończąc na łydkach. Fran nie mogła przestać chichotac. Śmieszyła ją ta cała sytuacja i to jaki Franek był słodki. Cieszyła się na to ,że robi to z nim i nie żałowała tego, co przyniósł dzień dzisiejszy. Kiedy poczuła ,że Sidoris "wraca" chwyciła go za policzki i pocałowa.
- Zróbmy to wreszcie- wyszeptała mu w usta.
- Jak sobie życzysz milady.- powiedział chłopak przygryzajac jej dolną wargę.
Tego co stało się później nie sposób opisać. Nie chodzi o samą czynność,ale o emocje ,które towarzyszyły połączeniu tych dwojga w jedną całość. Chłopak z początku nie wiedział jak się za to zabrać. Dziewczyną zresztą też nie była zbyt pomocna. Jednak ich podejście miało znaczenie. Mimo że stresowali się okropnie, potrafili wszystko obrócić w żart. Co prawda tylko z początku, bo gdy wszystko stało się jasne ,w pokoju temperatura jeszcze bardziej urosła, a wszystkie uczucia wyszły na wierzch.
Spocone ciała w końcu mogły w pełni poczuć się jednością. Zobaczyć jak to jest. I przede wszystkim oddać się sobie i poddać emocjom, burząc jakiekolwiek bariery. Teraz byli idealnie dopasowanymi do siebie ciałami, wspólnie doznając pełnego spełnienia.

To nie był tylko sex. To było połączenie się dwóch pokrewnych dusz w jedną całość, która nigdy już miała się nie połączyć.