Nie poddawaj się rozpaczy.
Życie nie jest lepsze ani gorsze od naszych marzeń, jest tylko zupełnie inne.
~William Shakespeare~
1.02.2009, Lyon
- Mmm… Kochanie rób mi tak.- mruczy
Javier dziewczynie do ucha. Fran uśmiecha się po nosem i delikatnie przejeżdża
palcami po widocznym wybrzuszeniu w jego spodniach, słysząc kolejne
westchnięcie. Chłopak przygryza jej płatek ucha po czym przejeżdża po nim
językiem. Dziewczynie ta czynność się nie podoba. Zawsze uważała to za dosyć
obrzydliwe, ale nie może wiele zrobić, dlatego na jej twarzy gości uśmiech,
który oczywiście jest wymuszony. Tą czynność zdołała już opanować do perfekcji.
Po chwili jednak postanawia wstać z kolan chłopaka i idzie w stronę łazienki.
Nie jest pewna, czy chłopak pójdzie za nią, ale tak naprawdę nie dbała o to,
ponieważ było jej wszystko jedno. Teraz była tylko jednego pewna, że jak zaraz
sobie nie właduje to będzie co najmniej źle.
Nie zamknęła za sobą drzwi, bo nawet ich nie było. Jakiś czas temu Patrick
stwierdził, że skoro spadł śnieg to on skorzysta z okazji i zjedzie sobie na
sankach z pagórka przy Loży. Był wystarczająco upalony, żeby zacząć szukać sanek.
Pytał każdego z osobna, czy nie ma ich gdzieś lub czy nie widział jakiś w
okolicy. Oczywiście odpowiedzi były przeczące, jednak chłopak nie mógł się z
tym faktem pogodzić. Jego mózg pracował na wysokich obrotach, jednak w
przeciwną stronę, to znaczy zupełnie inaczej niż powinien. Postanowił, że
zabawi się w magika i wyczaruje sanki. Mówił, że kiedy wszyscy przebywający
aktualnie w Loży je zobaczą pękną z zazdrości. Nikt nie śmiał nawet zaprzeczyć,
chodź kilka osób podśmiewywało się z kolegi, co go jeszcze bardziej nakręcało.
Wykonał kilka dziwnie wyglądających ruchów, po czym upadł na podłogę. Zaczął
się śmiać z samego siebie, co doprowadziło do tego, że wszyscy nie byli w
stanie się od tego powstrzymać. Nagle chłopak się uspokoił i szybko wstał, co oczywiście
nie było dobrym pomysłem, ponieważ jego błędnik nie działał tak jak powinien.
Chwiał się chwilę próbując utrzymać równowagę i ,ku zdumieniu wszystkich
obecnych w pomieszczeniu, udało mu się. Zniknął na chwilę w kuchni, po czym
wrócił z małym pudełeczkiem, pełnym pastylek. Wysypał trzy tabletki na swoją
dłoń i szybko połknął, popijając piwem, które leżało na stoliku przed nim.
Jakiś czas później Patrick uśmiechnął się tajemniczo i wybiegł na
korytarz. Wrócił kilka sekund później z drzwiami pod pachą mówiąc, że znalazł
wreszcie sanki i czy są zainteresowani. Oczywiście znaleźli się amatorzy
śniegu, którzy podążyli za swoim „przywódcą”. I właśnie w taki oto sposób
najłatwiej pozbyć się niechcianych drzwi.
Fran chwyciła za klamerkę spodni, rozpinając je pośpiesznie. Następnie
obwiązała nogę na wysokości uda i mocno ścisnęła paskiem, tak aby łatwiej było
dostrzec żyły. Przez „dietę cud”, której nauczyła ją Liz dziewczyna ważyła
piętnaście kilogramów mniej, a jej uda były teraz około połowę mniejsze, dlatego
musiała obwinąć pasek dookoła nogi dwa razy oraz dorobić nową dziurkę, żeby
sobie ułatwić zadanie. Uśmiechnęła się do siebie, tym razem z wyraźną ulgą na
twarzy, kiedy tylko wtłoczyła całą zawartość strzykawki. Ta wypadła jej z dłoni
i potoczyła się po kafelkach.
- Kocham jak to robisz.- powiedział
Javier, który stał opierając się o framugę drzwi. Fran puściła mu oko i
ściągnęła pasek. Rzuciła go gdzieś w kąt i podeszła do chłopaka chwytając go za
policzki.
- A ja kocham to jak mi na to
pozwalasz.- powiedziała całując go mocno w usta. Chłopak odwzajemnił ges,
całując ją jeszcze bardziej nachalnie. To nie było to samo co dawniej, kiedy
każdy pocałunek dla Fran znaczył wszystko. To już nie były te czułe gesty
przepełnione miłością. To wszystko było teraz bardziej sformalizowane,
zmechanizowane i pełne pożądania. Nie było w tym krzty uczucia, tylko
cielesność.
On chciał ją wykorzystać do swoich
celów, ona chciała tego samego, więc był to dobry układ. Chcieli siebie
nawzajem ,a jednocześnie brzydzili się tym co było między nimi. Ich każde słowo
było puste, jakby rzucane w przestrzeń. Każde „Kocham cię” wypowiedziane, przez
którąkolwiek ze stron nie znaczyło tak naprawdę tego co miało. Frances już
dawno zapomniała co tak właściwie oznacza to słowo skierowane do osoby
przeciwnej płci. Nie oznaczało już uczucia, silnych emocji, oddających to co
jej dusza i ciało chciało powiedzieć. Teraz to była jedynie formalność, która
była dla niej bezpieczna. Nie kochała tak jak powinna, ale słysząc te słowa
była pewna, że nie zostanie sama. Nawet jeżeli samotność była by dla niej
najlepszą ucieczką od świata.
Nie był w stanie uwierzyć w żadne
słowo wypowiedziane przez lekarza.
- Jako, że jest pan jedyną osobą,
którą interesuje los pani Iwanow, oraz fakt, że jest pan ojcem dziecka,
postanowiliśmy przyznać panu prawo do informacji na temat jej zdrowia. Niech
pan się tak nie cieszy z tego powodu, bo zdarza się to tylko w szczególnych
wypadkach. Po rozpatrzeniu za i przeciw postanowiliśmy się zgodzić na taki
układ. Oczywiście pod warunkiem milczenia, bo w takim przypadku będziemy
poniesieni do odpowiedzialności karnej, a myślę, że nie chce pan poznać konsekwencji
jakie wiążą się z taką niesubordynacją z pańskiej strony.
Dave kiwnął głową na znak, że w
pełni rozumie co lekarz ma do powiedzenia. Zaczął sobie wyobrażać już sytuacje
,kiedy zastosowane zostaną na nim te konsekwencje. Aż przeszły go ciarki wzdłuż
kręgosłupa.
- Jak widzę nie muszę przekonywać
dłużej.- Powiedział doktor uśmiechając się delikatnie.
- Nie, nie. Proszę mówić.-
powiedział lekko zdenerwowany chłopak. Lekarz popatrzył jeszcze ostatni raz w
notatki, po czym pokazał gestem ręki, żeby Briggs usiał na krześle obok, co
zrobił jak najszybciej. Następnie dosiadł się po jego prawej stronie.
- Pani Katherina, jak oboje wiemy,
była w ciąży zagrożonej. Zarówno ona jak i pan znali realia i pogodzili się z
tym, że jest tylko 10 procent szans na to, że wyjdzie z tego bez większego
uszczerbku na zdrowiu.
Dave poczuł jak pod jego powiekami
zaczynają się gromadzić łzy, które chciał za wszelką cenę tam zatrzymać. Nie
miał zamiaru się rozryczeć przed lekarzem, jeszcze nie teraz. Nie kiedy nie wie
co się dzieje z jego Kat…
- Potwierdziły się najgorsze
przypuszczenia.- teraz chłopak już nie mógł powstrzymać tego potoku łez.
Schował twarz w dłonie- Bardzo mi przykro panie Briggs. Pani Katherina niestety
nie żyje.
Te słowa uderzyły w niego bardzo
mocno.
- NIE!- krzyknął w stronę lekarza.-
Do cholery! Niemożliwe! Muszę ją zobaczyć!- wstał na równe nogi patrząc
wyczekująco na lekarza. Jednak gdy zauważył, ze ten nie wstaje, wręcz się nie
rusza, krzyknął.- Co pan robi?! Dlaczego mnie pan nie zaprowadzi!!
- Proszę spokojnie!- powiedział
lekarz wstając i wyciągając w stronę Briggsa ręce, pokazując aby się uspokoił.
- Jak mam być spokojny! Moja
narzeczona nie żyje..- mówiąc ostatnie słowo, dotarło do niego znaczenie tego
co powiedział. To się działo NAPRAWDĘ! Przysiadł na krześle z którego wcześniej
wstał, ponownie chowając twarz w dłonie. „Ona odeszła, nie ma jej już..”- co
chwile szeptał, mówiąc jakby do siebie. Poczuł po kilku sekundach delikatne
klepanie po plecach. Podniósł głowę i napotkał wzrok doktora.
- Mam też dobrą wiadomość.-
powiedział uśmiechając się delikatnie.
- Czy w tym wypadku może być jakaś
dobra strona?- zapytał retorycznie ,parskając Dave.
- Oczywiście- powiedział doktor.-
Jak pan zdaje sobie sprawę, mimo wszystko pojawił się tutaj pan z trochę innego
powodu niż śmierć pana wybranki serca.
Chłopak popatrzył na niego jakby
nie rozumiejąc, jednak szybka analiza wszystkiego pomogła mu załapać o co
chodziło lekarzowi. Otworzył szeroko oczy, po czym złapał się za głowę.
- Wszystko z nim dobrze?- zapytał pośpiesznie.
Mężczyzna uśmiechnął się do niego i chwycił chłopaka za ramię.
- W jak najlepszym. To
dziewczynka.- powiedział uśmiechając się na widok chłopaka, który walczył ze
wszystkimi swoimi emocjami. Ciężko mu było pogodzić wspaniałą wiadomość z najpiękniejszą
jaką można było usłyszeć. Kąciki ust chłopaka niebezpiecznie drgały. Chciał
teraz jednocześnie szczerzyć się jak głupi, jakby z wielkim bananem na twarzy,
ale w tym samym czasie przypominał sobie o ofiarze jaką musiał ponieść. Co
chwila łapała się za głowę, nie móc pojąć co właściwie się tutaj stało. Po
chwili się opamiętał i zwrócił do lekarza.
- Mogę je zobaczyć?- mężczyzna
popatrzył na niego z lekkim zdezorientowaniem po czym zapytał.
- Jak to je?
- Chciałbym zobaczyć Kat zanim… no
wie pan. A i wydaje mi się, że mam prawo zobaczyć swoją córkę.
Uśmiechnął się smutno do lekarza.
Ten z ciągle widocznym zdziwieniem pokazał ręką na kierunek w którym ma się
chłopak udać.
Minęli około sześciu sal, potem trzy piętra w
dół. Chłopakowi zrobiło się okropnie zimno. Spojrzał na swoje przedramiona,
które pokrywała gęsia skórka. Jego oczy wypełniły się czystym przerażeniem.
Podążając wzrokiem za lekarzem, zobaczył, że ten otwiera drzwi z numerem 15.
Spojrzał na tabliczkę obok futryny. „PRZECZEKALNIA”.
„Kto do cholery to wymyślił?”- to
pytanie rozbrzmiało w głowie chłopaka. Ale szybko odpędził to pytanie widząc
rząd łóżek, z ludźmi, których twarzy nie mógł dostrzec. Ruszył za doktorem i
wtedy ją zobaczył. Wyglądała jakby żyła, ale jednocześnie straciła tą poświatę
życia, którą emanowała za każdym razem, gdy się widzieli. Nieświadomie i
zupełnie machinalnie, chłopak chwycił rękę Kat i przejechał kciukiem po jej
dłoni, licząc na to, ze zaraz się obudzi i powie, ze to tylko głupi żart i
chcieli z Frankiem zobaczyć jak zareaguje. Ale nic takiego się nie stało.
Dziewczyna pozostawała tak samo martwa jak kilka chwil temu. Miał wrażenie, ze
jej klatka piersiowa unosi się i opada, jednak to było tylko złudzenie, które
szybko odpędził, czując jak samotna łza spada po jego policzku.
- Kat..- szepnął, jakby dziewczyna
mogła go słyszeć. Ale nie słyszała. Został teraz sam, razem z ich córeczką.
Spoczywa na nim wielka odpowiedzialność, do której nie był gotowy. Mimo
ciągłego myślenia o tym przez te osiem miesięcy, było to dla niego zbyt
trudne.- Dlaczego zostawiłaś mnie samego?- wyszeptał całując jej zimną dłoń.
Popatrzył na nią po raz ostatni i odwrócił się w stronę drzwi, przy których
czekał już na niego pan doktor. Zacisnął mocno pięści i ruszył sztywnym
krokiem, ku jego przyszłości. Chciał zobaczyć jak wygląda mały zabójca Kat.
Stanął nagle jakby zderzył się ze ścianą. Zabójca. Tak dziecka nie można
nazwać. Dlaczego ta nazwa pojawiła się w jego głowie, nie miał pojęcia, ale ma
nadzieję, ze tak szybko jak ta myśl pojawiła się w niej, tak szybko z niej
zniknie.
Kilka setek schodów później i parę
sal dalej zobaczył ją. Małą dziewczynkę opatuloną w białą pieluszkę i cicho
pochrapującą w łóżeczku. Na ten widok Dave uśmiechnął się. Dziewczynka
rozczuliła go do granic możliwości. Już wiedział, że będzie ona oczkiem w jego
głowie, największym cudem, który mu się zdarzył. Teraz już miał pewność, że
nigdy jej nie zostawi, ani nie nazwie Zabójcą, bo to było nie możliwe i bardzo
krzywdzące, dla małej dziewczynki, która właśnie słodko ziewała kręcąc się
delikatnie w swoim kojcu.
Odebrał telefon leżący na stole w kuchni. Jednak nie był co najmniej
gotowy to usłyszeć.
- Gramy koncert!- rozbrzmiał głos
Alexa po drugiej stronie słuchawki. Frank nie był pewny czy się przypadkiem nie
przesłyszał.
- Że co?
- No to co słyszałeś. Gramy
koncert!- odparł wesoło przyjaciel.
- Czy cię do reszty
popierdoliło?!?- krzyknął wzburzony Sidoris.
- Co z tobą stary?- zapytał
zmartwiony Alex. Był lekko zdziwiony reakcją przyjaciela.- Nie chcesz grać?
Myślałem, że to kochasz.
- Nie wywołuj we mnie poczucia
winy, ani nie graj na moich emocjach. Powiem ci stary, że w złą stronę
zmierzasz.
- Ej co jest? Dlaczego tak na mnie
naskakujesz?- zapytał już lekko zirytowany całą sytuacją. Sidoris nie by w
stanie wytrzymać. Gotowało się w nim już od dłuższego czasu.
-Hmm.. no nie wiem.- powiedział z
dość wyraźną ironią i irytacją w głosie.- Może twój perkusista właśnie stracił
miłość swojego życia?!?- oznajmił wręcz krzycząc do słuchawki.- I co ? Ciągle
chcesz organizować ten pieprzony koncert? Naprawdę!? Twój przyjaciel właśnie
jest w żałobie. Kat zmarła w jego ramionach. Wyślizgnęła mu się dosłownie z
uścisku. Jak możesz? Jak..- chłopak poczuł, że po jego policzkach płyną łzy. Nawet
nie wiedział kiedy poleciała pierwsza, jednak kiedy zadał ostatnie pytanie
poczuł, że całe policzki są mokre, a w jego gardle pojawia się gula i nie może
już wypowiedzieć ani jednego słowa. Jedyne co mógł to rozłączyć się i rzucić
telefonem o kanapę. Schował twarz w dłoniach i opadł na miejsce na któ1ym przed
chwilą leżała słuchawka. Jego szloch wzmógł się ,gdy uświadomił sobie co
powiedział. Nie mówił tylko o Dave’ie i Kat. Mówił o sobie i Frances.