czwartek, 12 listopada 2015

S.2 odc.4

 
 
Nie pod­da­waj się roz­paczy.
Życie nie jest lep­sze ani gor­sze od naszych marzeń, jest tyl­ko zu­pełnie inne. 
~William Shakespeare~

1.02.2009, Lyon

- Mmm… Kochanie rób mi tak.- mruczy Javier dziewczynie do ucha. Fran uśmiecha się po nosem i delikatnie przejeżdża palcami po widocznym wybrzuszeniu w jego spodniach, słysząc kolejne westchnięcie. Chłopak przygryza jej płatek ucha po czym przejeżdża po nim językiem. Dziewczynie ta czynność się nie podoba. Zawsze uważała to za dosyć obrzydliwe, ale nie może wiele zrobić, dlatego na jej twarzy gości uśmiech, który oczywiście jest wymuszony. Tą czynność zdołała już opanować do perfekcji. Po chwili jednak postanawia wstać z kolan chłopaka i idzie w stronę łazienki. Nie jest pewna, czy chłopak pójdzie za nią, ale tak naprawdę nie dbała o to, ponieważ było jej wszystko jedno. Teraz była tylko jednego pewna, że jak zaraz sobie nie właduje to będzie co najmniej źle.
  Nie zamknęła za sobą drzwi, bo nawet ich nie było. Jakiś czas temu Patrick stwierdził, że skoro spadł śnieg to on skorzysta z okazji i zjedzie sobie na sankach z pagórka przy Loży. Był wystarczająco upalony, żeby zacząć szukać sanek. Pytał każdego z osobna, czy nie ma ich gdzieś lub czy nie widział jakiś w okolicy. Oczywiście odpowiedzi były przeczące, jednak chłopak nie mógł się z tym faktem pogodzić. Jego mózg pracował na wysokich obrotach, jednak w przeciwną stronę, to znaczy zupełnie inaczej niż powinien. Postanowił, że zabawi się w magika i wyczaruje sanki. Mówił, że kiedy wszyscy przebywający aktualnie w Loży je zobaczą pękną z zazdrości. Nikt nie śmiał nawet zaprzeczyć, chodź kilka osób podśmiewywało się z kolegi, co go jeszcze bardziej nakręcało. Wykonał kilka dziwnie wyglądających ruchów, po czym upadł na podłogę. Zaczął się śmiać z samego siebie, co doprowadziło do tego, że wszyscy nie byli w stanie się od tego powstrzymać. Nagle chłopak się uspokoił i szybko wstał, co oczywiście nie było dobrym pomysłem, ponieważ jego błędnik nie działał tak jak powinien. Chwiał się chwilę próbując utrzymać równowagę i ,ku zdumieniu wszystkich obecnych w pomieszczeniu, udało mu się. Zniknął na chwilę w kuchni, po czym wrócił z małym pudełeczkiem, pełnym pastylek. Wysypał trzy tabletki na swoją dłoń i szybko połknął, popijając piwem, które leżało na stoliku przed nim.
  Jakiś czas później Patrick uśmiechnął się tajemniczo i wybiegł na korytarz. Wrócił kilka sekund później z drzwiami pod pachą mówiąc, że znalazł wreszcie sanki i czy są zainteresowani. Oczywiście znaleźli się amatorzy śniegu, którzy podążyli za swoim „przywódcą”. I właśnie w taki oto sposób najłatwiej pozbyć się niechcianych drzwi.
  Fran chwyciła za klamerkę spodni, rozpinając je pośpiesznie. Następnie obwiązała nogę na wysokości uda i mocno ścisnęła paskiem, tak aby łatwiej było dostrzec żyły. Przez „dietę cud”, której nauczyła ją Liz dziewczyna ważyła piętnaście kilogramów mniej, a jej uda były teraz około połowę mniejsze, dlatego musiała obwinąć pasek dookoła nogi dwa razy oraz dorobić nową dziurkę, żeby sobie ułatwić zadanie. Uśmiechnęła się do siebie, tym razem z wyraźną ulgą na twarzy, kiedy tylko wtłoczyła całą zawartość strzykawki. Ta wypadła jej z dłoni i potoczyła się po kafelkach.
- Kocham jak to robisz.- powiedział Javier, który stał opierając się o framugę drzwi. Fran puściła mu oko i ściągnęła pasek. Rzuciła go gdzieś w kąt i podeszła do chłopaka chwytając go za policzki.
- A ja kocham to jak mi na to pozwalasz.- powiedziała całując go mocno w usta. Chłopak odwzajemnił ges, całując ją jeszcze bardziej nachalnie. To nie było to samo co dawniej, kiedy każdy pocałunek dla Fran znaczył wszystko. To już nie były te czułe gesty przepełnione miłością. To wszystko było teraz bardziej sformalizowane, zmechanizowane i pełne pożądania. Nie było w tym krzty uczucia, tylko cielesność.
   On chciał ją wykorzystać do swoich celów, ona chciała tego samego, więc był to dobry układ. Chcieli siebie nawzajem ,a jednocześnie brzydzili się tym co było między nimi. Ich każde słowo było puste, jakby rzucane w przestrzeń. Każde „Kocham cię” wypowiedziane, przez którąkolwiek ze stron nie znaczyło tak naprawdę tego co miało. Frances już dawno zapomniała co tak właściwie oznacza to słowo skierowane do osoby przeciwnej płci. Nie oznaczało już uczucia, silnych emocji, oddających to co jej dusza i ciało chciało powiedzieć. Teraz to była jedynie formalność, która była dla niej bezpieczna. Nie kochała tak jak powinna, ale słysząc te słowa była pewna, że nie zostanie sama. Nawet jeżeli samotność była by dla niej najlepszą ucieczką od świata.
 
1.02.2009, Las Vegas

Nie był w stanie uwierzyć w żadne słowo wypowiedziane przez lekarza.
- Jako, że jest pan jedyną osobą, którą interesuje los pani Iwanow, oraz fakt, że jest pan ojcem dziecka, postanowiliśmy przyznać panu prawo do informacji na temat jej zdrowia. Niech pan się tak nie cieszy z tego powodu, bo zdarza się to tylko w szczególnych wypadkach. Po rozpatrzeniu za i przeciw postanowiliśmy się zgodzić na taki układ. Oczywiście pod warunkiem milczenia, bo w takim przypadku będziemy poniesieni do odpowiedzialności karnej, a myślę, że nie chce pan poznać konsekwencji jakie wiążą się z taką niesubordynacją z pańskiej strony.
Dave kiwnął głową na znak, że w pełni rozumie co lekarz ma do powiedzenia. Zaczął sobie wyobrażać już sytuacje ,kiedy zastosowane zostaną na nim te konsekwencje. Aż przeszły go ciarki wzdłuż kręgosłupa.
- Jak widzę nie muszę przekonywać dłużej.- Powiedział doktor uśmiechając się delikatnie.
- Nie, nie. Proszę mówić.- powiedział lekko zdenerwowany chłopak. Lekarz popatrzył jeszcze ostatni raz w notatki, po czym pokazał gestem ręki, żeby Briggs usiał na krześle obok, co zrobił jak najszybciej. Następnie dosiadł się po jego prawej stronie.
- Pani Katherina, jak oboje wiemy, była w ciąży zagrożonej. Zarówno ona jak i pan znali realia i pogodzili się z tym, że jest tylko 10 procent szans na to, że wyjdzie z tego bez większego uszczerbku na zdrowiu.
Dave poczuł jak pod jego powiekami zaczynają się gromadzić łzy, które chciał za wszelką cenę tam zatrzymać. Nie miał zamiaru się rozryczeć przed lekarzem, jeszcze nie teraz. Nie kiedy nie wie co się dzieje z jego Kat…
- Potwierdziły się najgorsze przypuszczenia.- teraz chłopak już nie mógł powstrzymać tego potoku łez. Schował twarz w dłonie- Bardzo mi przykro panie Briggs. Pani Katherina niestety nie żyje.
Te słowa uderzyły w niego bardzo mocno.
- NIE!- krzyknął w stronę lekarza.- Do cholery! Niemożliwe! Muszę ją zobaczyć!- wstał na równe nogi patrząc wyczekująco na lekarza. Jednak gdy zauważył, ze ten nie wstaje, wręcz się nie rusza, krzyknął.- Co pan robi?! Dlaczego mnie pan nie zaprowadzi!!
- Proszę spokojnie!- powiedział lekarz wstając i wyciągając w stronę Briggsa ręce, pokazując aby się uspokoił.
- Jak mam być spokojny! Moja narzeczona nie żyje..- mówiąc ostatnie słowo, dotarło do niego znaczenie tego co powiedział. To się działo NAPRAWDĘ! Przysiadł na krześle z którego wcześniej wstał, ponownie chowając twarz w dłonie. „Ona odeszła, nie ma jej już..”- co chwile szeptał, mówiąc jakby do siebie. Poczuł po kilku sekundach delikatne klepanie po plecach. Podniósł głowę i napotkał wzrok doktora.
- Mam też dobrą wiadomość.- powiedział uśmiechając się delikatnie.
- Czy w tym wypadku może być jakaś dobra strona?- zapytał retorycznie ,parskając Dave.
- Oczywiście- powiedział doktor.- Jak pan zdaje sobie sprawę, mimo wszystko pojawił się tutaj pan z trochę innego powodu niż śmierć pana wybranki serca.
Chłopak popatrzył na niego jakby nie rozumiejąc, jednak szybka analiza wszystkiego pomogła mu załapać o co chodziło lekarzowi. Otworzył szeroko oczy, po czym złapał się za głowę.
- Wszystko z nim dobrze?- zapytał pośpiesznie. Mężczyzna uśmiechnął się do niego i chwycił chłopaka za ramię.
- W jak najlepszym. To dziewczynka.- powiedział uśmiechając się na widok chłopaka, który walczył ze wszystkimi swoimi emocjami. Ciężko mu było pogodzić wspaniałą wiadomość z najpiękniejszą jaką można było usłyszeć. Kąciki ust chłopaka niebezpiecznie drgały. Chciał teraz jednocześnie szczerzyć się jak głupi, jakby z wielkim bananem na twarzy, ale w tym samym czasie przypominał sobie o ofiarze jaką musiał ponieść. Co chwila łapała się za głowę, nie móc pojąć co właściwie się tutaj stało. Po chwili się opamiętał i zwrócił do lekarza.
- Mogę je zobaczyć?- mężczyzna popatrzył na niego z lekkim zdezorientowaniem po czym zapytał.
- Jak to je?
- Chciałbym zobaczyć Kat zanim… no wie pan. A i wydaje mi się, że mam prawo zobaczyć swoją córkę.
Uśmiechnął się smutno do lekarza. Ten z ciągle widocznym zdziwieniem pokazał ręką na kierunek w którym ma się chłopak udać.
 Minęli około sześciu sal, potem trzy piętra w dół. Chłopakowi zrobiło się okropnie zimno. Spojrzał na swoje przedramiona, które pokrywała gęsia skórka. Jego oczy wypełniły się czystym przerażeniem. Podążając wzrokiem za lekarzem, zobaczył, że ten otwiera drzwi z numerem 15. Spojrzał na tabliczkę obok futryny. „PRZECZEKALNIA”.
„Kto do cholery to wymyślił?”- to pytanie rozbrzmiało w głowie chłopaka. Ale szybko odpędził to pytanie widząc rząd łóżek, z ludźmi, których twarzy nie mógł dostrzec. Ruszył za doktorem i wtedy ją zobaczył. Wyglądała jakby żyła, ale jednocześnie straciła tą poświatę życia, którą emanowała za każdym razem, gdy się widzieli. Nieświadomie i zupełnie machinalnie, chłopak chwycił rękę Kat i przejechał kciukiem po jej dłoni, licząc na to, ze zaraz się obudzi i powie, ze to tylko głupi żart i chcieli z Frankiem zobaczyć jak zareaguje. Ale nic takiego się nie stało. Dziewczyna pozostawała tak samo martwa jak kilka chwil temu. Miał wrażenie, ze jej klatka piersiowa unosi się i opada, jednak to było tylko złudzenie, które szybko odpędził, czując jak samotna łza spada po jego policzku.
- Kat..- szepnął, jakby dziewczyna mogła go słyszeć. Ale nie słyszała. Został teraz sam, razem z ich córeczką. Spoczywa na nim wielka odpowiedzialność, do której nie był gotowy. Mimo ciągłego myślenia o tym przez te osiem miesięcy, było to dla niego zbyt trudne.- Dlaczego zostawiłaś mnie samego?- wyszeptał całując jej zimną dłoń. Popatrzył na nią po raz ostatni i odwrócił się w stronę drzwi, przy których czekał już na niego pan doktor. Zacisnął mocno pięści i ruszył sztywnym krokiem, ku jego przyszłości. Chciał zobaczyć jak wygląda mały zabójca Kat.
  Stanął nagle jakby zderzył się ze ścianą. Zabójca. Tak dziecka nie można nazwać. Dlaczego ta nazwa pojawiła się w jego głowie, nie miał pojęcia, ale ma nadzieję, ze tak szybko jak ta myśl pojawiła się w niej, tak szybko z niej zniknie.
Kilka setek schodów później i parę sal dalej zobaczył ją. Małą dziewczynkę opatuloną w białą pieluszkę i cicho pochrapującą w łóżeczku. Na ten widok Dave uśmiechnął się. Dziewczynka rozczuliła go do granic możliwości. Już wiedział, że będzie ona oczkiem w jego głowie, największym cudem, który mu się zdarzył. Teraz już miał pewność, że nigdy jej nie zostawi, ani nie nazwie Zabójcą, bo to było nie możliwe i bardzo krzywdzące, dla małej dziewczynki, która właśnie słodko ziewała kręcąc się delikatnie w swoim kojcu.

 
4.02.2009, Las Vegas

  Odebrał telefon leżący na stole w kuchni. Jednak nie był co najmniej gotowy to usłyszeć.
- Gramy koncert!- rozbrzmiał głos Alexa po drugiej stronie słuchawki. Frank nie był pewny czy się przypadkiem nie przesłyszał.
- Że co?
- No to co słyszałeś. Gramy koncert!- odparł wesoło przyjaciel.
- Czy cię do reszty popierdoliło?!?- krzyknął wzburzony Sidoris.
- Co z tobą stary?- zapytał zmartwiony Alex. Był lekko zdziwiony reakcją przyjaciela.- Nie chcesz grać? Myślałem, że to kochasz.
- Nie wywołuj we mnie poczucia winy, ani nie graj na moich emocjach. Powiem ci stary, że w złą stronę zmierzasz.
- Ej co jest? Dlaczego tak na mnie naskakujesz?- zapytał już lekko zirytowany całą sytuacją. Sidoris nie by w stanie wytrzymać. Gotowało się w nim już od dłuższego czasu.
-Hmm.. no nie wiem.- powiedział z dość wyraźną ironią i irytacją w głosie.- Może twój perkusista właśnie stracił miłość swojego życia?!?- oznajmił wręcz krzycząc do słuchawki.- I co ? Ciągle chcesz organizować ten pieprzony koncert? Naprawdę!? Twój przyjaciel właśnie jest w żałobie. Kat zmarła w jego ramionach. Wyślizgnęła mu się dosłownie z uścisku. Jak możesz? Jak..- chłopak poczuł, że po jego policzkach płyną łzy. Nawet nie wiedział kiedy poleciała pierwsza, jednak kiedy zadał ostatnie pytanie poczuł, że całe policzki są mokre, a w jego gardle pojawia się gula i nie może już wypowiedzieć ani jednego słowa. Jedyne co mógł to rozłączyć się i rzucić telefonem o kanapę. Schował twarz w dłoniach i opadł na miejsce na któ1ym przed chwilą leżała słuchawka. Jego szloch wzmógł się ,gdy uświadomił sobie co powiedział. Nie mówił tylko o Dave’ie i Kat. Mówił o sobie i Frances.

czwartek, 5 listopada 2015

S.2 odc.3


Aaaaa dzięki za 1207 wyświetleń <3

Czy Bóg prze­baczy mi te wszys­tkie podłości, które po­pełnił czar­ny mężczyz­na, by na­kar­mić swo­je dzieci?
 
~Tupac Amaru Shakur~

Las Vegas, 15.12.2008

 

Dziewczyna objęła chłopaka. W jej oczach widoczne było ogromne przerażenie wywołane tym co ma zaraz nadejść. Kolejna wizyta u ginekologa tylko potwierdzi, albo zaprzeczy ich obawy. Katherina spojrzała na swojego chłopaka. Dave popatrzył na nią z góry, tuląc ją do siebie mocniej i całując w czubek głowy.

- Kocham cię ,wiesz?- zapytał uśmiechając się do niej, dodając jej w ten sposób otuchy.

- Ja ciebie też. Nie wyobrażam sobie co by było, gdyby...- nie dane jej było dokończyć, bo chłopak położył na jej ustach palec wskazujący.

- Cii... Nie ma co gdybać. Najważniejsze jest to co jest tu i teraz.- powiedział całując ją delikatnie. Dziewczynie zaczęło bić szybciej serce, jak za każdym razem, kiedy ją dotykał, czy całował. Czuła się tak jak wtedy na imprezie, kiedy się poznali i pocałowali w tej nieszczęsnej grze w butelkę. Jak mogła wtedy myśleć, że Alex to jest jej miłość życia, że to z nim chce być. Nie widziała tego jak traktuje inne kobiety.

Na szczęście spotkała najcudowniejszego mężczyznę na ziemi i pokochała go całą sobą. Jest dla niej tym jedynym, cieszy się, że spędzi z nim ostatnie chwile swojego życia. Pierwszy raz może powiedzieć, że zasłużyła sobie na niego. To Bóg jej go zesłał, aby była wreszcie szczęśliwa i uwolniła się spod klosza rodziców. Teraz sama będzie matką. Niestety nie nacieszy się tym długo, jednak wspaniałe jest to, że pozostawi coś po sobie. Małego człowieczka. Ma tylko nadzieję, że będzie miał zapewnioną jak najlepszą opiekę, przez tego którego tak bardzo kocha i tego, który tak dba o nią.

Poczuła na swoim policzku, jak Dave ją całuje, po czym kładzie tam swoją dłoń, do której Katherina się wtula. Tak, to jest człowiek, który NIGDY jej nie zawiedzie.

 

 

Lyon, 31.12.2008-01.01.2009

....   ....

 

Całe życie nas czegoś uczy. Codzienne dowiadujemy się czegoś innego, zaczynając postrzegać świat w inny, zupełnie odmienny sposób. Coś co wydawało nam się oczywiste, teraz budzi wiele wątpliwości.

 Coś co sprawiało radość, wbija nóż głęboko w serce. To czego nie ma, nagle zaczyna istnieć. Czy potwory w mojej głowie po prostu z niej wychodzą, przyjmując rzeczywistą formę?

Czy wszystkie moje lęki nagle wzmagają się i kumulują wewnątrz, by dać mi niespodziewany

cios prosto w twarz? Dlaczego on tak bardzo boli?

 Dlaczego jedynie coś co wzmaga moje największe lęki ,o ironio, jest w stanie mnie z nich wyciągnąć? Dlaczego życie musi składać się z tylu paradoksów? Zastanawiam się na ile moje życie różni się od życia innych...

Ciekawe co teraz robi Franio...

A Dave? Co z Katherine? Urodzi małego bobaska?

Dlaczego zamykam się na świat? DLACZEGO ?!?!?!?!?

Kocham ich! Każdego z osobna. Nawet to nienarodzone dziecko. Każdego... Z kilkoma wyjątkami.

Nienawidzę Liz, bo wpakowała mnie w to jebane gówno.

Nienawidzę Javiera, bo mnie wciągnął bardziej.

Nienawidzę Paula, bo jest obrzydliwym ćpunem.

Nienawidzę Patricka, bo zawsze częstuje herą "najlepszych przyjaciół".

I przede wszystkim nienawidzę SIEBIE, bo dałam się im wciągnąć.

 

....

 

 

Las Vegas 31.01.2009

 

 

  Hałas, harmider, zamieszanie całkowite. Nikt nie jest w stanie powiedzieć ani jednego słowa. Pielęgniarki biegają niepotrzebnie robiąc większy zamęt. Tylko psują wszystko. Mają uspokajać ludzi, a nie wprowadzać w nich większy niepokój. Frank patrzy zdezorientowany na mijających ich ludzi, gładząc plecy przyjaciela. Briggs dawno nie był tak spięty. Nawet wtedy, kiedy jego ciotka Matylda nie zaakceptowała związku jego i Kat, wyzywając ją od rosyjskich dziwek. Teraz to już nie ważne, bo ona umiera, a chłopak nie może nic robić. Tylko czeka z nadzieją na cud. Jakikolwiek. Chce cieszyć się tym, że zaraz zostanie ojcem, ale jak to się może stać, skoro jednocześnie to małe stworzonko, ten mały człowieczek, zabija własną matkę. I to jeszcze właśnie z jego powodu. Chciałby teraz trzymać jej dłoń i szeptać jej do ucha jak bardzo ją kocha i jak mocno trzyma za nią kciuki. Ale nie może, bo wyrzucili go z sali i teraz nie może zobaczyć swojej miłości życia.

  Schował twarz w dłonie. Jak mógł do tego dopuścić. Czuje jak Frank klepie go po plecach, po czym sztywnieje. Patrzy na przyjaciela i widzi, że ten jest jak posąg. Oczy ma wypełnione strachem i parzy w otchłań. Podąża za jego wzrokiem. I już rozumie.

  Podnosi się natychmiast i biegnie w stronę ukochanej, która jest wieziona przez pielęgniarki i kilku lekarzy. Krzyczą coś, ale on nawet nie jest w stanie zrozumieć słów. Patrzy tylko na Kat i chwyta jej dłoń uśmiechając się do niej najszczerzej jak w tej chwili potrafi. Nie jest to trudne, ponieważ zawsze, kiedy ją widzi, nie może powstrzymać się od wielkiego banana na twarzy. Korzystając z okazji, że jest bliko chwyta jej rękę.

  Dziewczyna patrzy na niego, a na jej twarzy nie widać już przerażenia, jedyne co można wyczytać to ogromna ulga i bezgraniczna miłość. Bezgłośnie mówi mu, że go kocha, a on odwdzięcza się jej tym samym. Nagle Kat czując przeszywający ból, krzyczy. Kolejny skurcz. Tym razem dużo silniejszy niż poprzedni. Patrzy na zmartwioną twarz Dave'a i mimo ogromnego bólu, uśmiecha się do niego. Dostrzega twarz Franka, który jest wyraźnie zmartwiony. Promiennie się do niego uśmiecha próbując dodać mu otuchy, chodź to ona jej potrzebuje najbardziej wiedząc, że właśnie jedzie na swoją śmierć.

 

Lyon, 31.01.2009

 

 

  Kobieta odłożyła torbę na wieszak i poszła do salonu. Zobaczyła tam swoje dwie córki, oglądające jedną z francuskich bajek. Mimowolnie uśmiechnęła się pod nosem. Dawno nie widziała, żeby spędzały czas razem.

  Amy leżąc Fran na kolanach, pokazuje palcem na jakąś postać i śmieje się bez opamiętania. Dzisiaj czeka ją ciężki wieczór, więc postanawia dołączyć do nich na chwilę. Całuje najmłodszą córkę w czubek głowy, a następnie mierzwi włosy Fran, siadając na fotelu obok.

- Co oglądacie?- pyta.

- " Spongebob'a"- odpowiada uśmiechnięta Amy i wraca do oglądania bajki. Kobieta zdaje sobie sprawę jak bardzo oddaliła się od swoich dzieci i jak bardzo zmieniło się ich życie, od kiedy mieszkają razem z jej matką oraz z ojcem Fran. Mężczyzna dużo namieszał w ich życiu, zabierając czas, który przeznaczała córkom, i ponownie wprowadzając do niego chaos. Często przed pójściem spać, zastanawiała się czy było warto. Ale waśnie wtedy przemyślenia przerywał jej on, wtulając się do pleców swojej ukochanej.

  Ponoć nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki, ale przecież stara miłość nie rdzewieje.

 

W tym samym czasie Las Vegas..

 

 

  Dave oparł czoło o szybę. Nie pozwolono mu wejść do środka. Zastanawiał się ciągle dlaczego? Dlaczego musiał tutaj stać. Sam i ciągle nic nie wiedząc. Franka odesłał do domu godzinę temu. Operacja trwa ponad dwie... Odepchnął się od ściany i usiadł na krzesełku, chowając twarz w dłonie. Usłyszał trzask i podniósł się jak oparzony. Zobaczył pielęgniarkę idącą szybkim krokiem.

- Przepraszam!- krzyknął w jej stronę. Ona odwróciła głowę w jego stronę, ale nie zatrzymała się.

-Tak?- wyrwało się z jej ust.

- Co z Kat?- zapytał wyginając palce ze zdenerwowania.

- Jest pan z rodziny?- zapytała.

-Tak,- odpowiedział po chwili wahania.- narzeczony.

- Hm… Nie jestem pewna do końca, czy mogę pana o czymkolwiek poinformować. Wie pan procedury trzymają mnie w garści. A teraz przepraszam, ale się śpieszę.

- Ale jestem narzeczonym!- krzyknął do niej.

- Ale nie mężem.- powiedziała i zniknęła za drzwiami. Chłopak nie mógł się już powstrzymać, a po jego policzku spłynęła samotna łza.

 

 W tym samym czasie, po drugiej stronie miasta.

 Nie potrafił wysiedzieć w jednym miejscu dłużej niż minutę. Jego matka przypatrywała się każdemu ruchowi syna. Od kiedy wrócił do domu był jak na szpilkach. Nie wiedziała co się dzieje, a Frank nie był skory do jakiejkolwiek rozmowy. Dawno nie widziała go w takim stanie. Ostatnim razem Frances wyjeżdżała, a chłopak się denerwował tym, że nic nie może na to poradzić. Ani ona ,ani tym bardziej on.

Patrzyła na to wszystko ze smutkiem wypisanym na twarzy. Odczuwała wszystkie humory syna dwa razy mocniej. W końcu była jego matką ,i kiedy widziała go w takim stanie czuła się bezsilna. Nie tylko dlatego, że nie wiedziała dlaczego, ale też ponieważ nie była mu w stanie pomóc. Ale wiedziała, ze z niektórymi rzeczami trzeba się po prostu uporać samemu.

  Wyciągnęła z najwyższej półki ulubiony kubek syna i znalazła w jednej z szuflad kakao. Wyciągnęła z lodówki mleko i przygotowała napój czekoladowy. Zaniosła go synowi, uprzednio podgrzewając go w mikrofali i wrzucając garść mini marshmallows. Dając mu kubek, pocałowała Franka w czubek głowy. Widać było, że nie spodziewał się tego wszystkiego, ale uśmiechnął się do mamy z wdzięcznością i upił kilka łyków kakao. Kiedy tylko poczuł mocno czekoladowy smak od razu zrozumiał, że jego rodzicielka jest najwspanialszą osobą na świecie i wie co zrobić, aby poprawić mu humor.