sobota, 17 października 2015

S.2 odc.2

 
 
Nie podcinaj gałęzi na której siedzisz, chyba że chcą cię na niej powiesić.
  S.J.Lec
 
 
 
Las Vegas 10.12.2008

Za każdym razem ,kiedy tylko rzucał swój plecak na łóżko, włączał laptopa i patrzył, czy dziewczyna przypadkiem nie jest aktywna na czacie. Za każdym razem, kiedy tylko przy jej imieniu i nazwisku, zaświeciła się zielona kropka, jego serce biło dziesięć razy szybciej. Zawsze wtedy rzucał to co robił i próbował z nią nawiązać jakikolwiek kontakt. Nie zawsze było to skuteczne. Często, gdy tylko wysłał jej wiadomość, nagle jak za uderzeniem magicznej różdżki, zieleń znikała i pojawiała się nicość. Odchodził wtedy przygnębiony od komputera i kontynuował wcześniejsze czynności, ciągle patrząc czy przypadkiem nie odpisała.
Zdawał sobie sprawę, że teraz dzieli ich spora różnica czasowa, ale mało go to obchodziło. Wiedział, że dziewczyna prędzej czy później się pojawi, nawet jeżeli miałby nie spać całą noc. Co oczywiście się zdarzało. Czasem nawet udawało mu się z nią porozmawiać, ale odpisywała mu jedyne, że tęskni i teraz nie ma czasu, ale żeby pamiętał, że mimo wszystko ona go kocha. Odpisywał jej wtedy, zgodne z prawdą, że nie jest w stanie teraz funkcjonować bez niej. Pisał, że może i jest naiwny, ale ciągle wierzy, że świat ich połączy. Szkoda, że nie wiedział jeszcze jakie to może być destrukcyjne spotkanie.
 
Frank rzucił swój plecak na łóżko, trzymając komórkę między uchem, a ramieniem.
- Będziesz?- zapytał głos w słuchawce. Chłopak odpalił laptopa i usiadł przed biurkiem.
- No chyba nie mam wyjścia.- uśmiechnął się pod nosem, drapiąc się po brodzie.- W końcu w naszym zespole przyda się gitarzysta. Chyba, ze już zrezygnowaliście i bawicie się w keyboard.- zaśmiał się do słuchawki. Z drugiej strony też dało się słyszeć chichot.
- Chłopie ty przecież wiesz...- zaczął Dave, ale nie było mu dane skończyć, ponieważ w tym zamym momencie Frank krzyknął " kurwa!". Chłopak przestraszył się i pytał się przyjaciela o co chodzi. Ten jednak jak zahipnotyzowany patrył na ekran laptopa. Wziął telefon do ręki, nie odrywając wzroku od ekranu i wymamrotał, że musi kończyć, naciskając czerwoną słuchawkę. Po raz dziesiąty czytał wiadomość, któa wyświetliła mu się na ekranie. Na wszelki wypadek ściągnął okulary i przetarł je chusteczką, po czym znów założył i przeklnął pod nosem. Jego świat powoli runął, chodź w sumie nie można tego tak nazwać. Czuł jak jego wszystkie myśli, całe ciało, umysł, a przedewszyskim serce, wali się jak mur Berliński, niespodziewanie kończąc pewien etap jego życia.
 
W tym samym czasie Luwr...
.... ....

Nie mogłam dłużej wytrzymać.
Sam fakt, że zwodzę go tak długo zabijał mnie od środka.
Był częścią mnie, był prawe wszystkim.
A ja nie mogłam pozwolić na to by cierpiał.
Napisałam.
Odpisałam mu na wszystkie pytania, któe zadawał mi za każdym razem, gdy nie chciałam mu powiedzieć za dużo. Nie chciałam, żeby On niszczył sobie życie przeze mnie.
Był... Jest miłością, która nie ma prawa zniknąć. Nie może się wyalić... A jednak. Zrobiłam to.
Musiałam.
Widzę przecież co się ze mną dzieje. Nie jestem w stanie już dłużej utrzymywać kontaktów z tym co było.
Nie mogę przecież ciągle trzymać ich w niepewności. Nie mogę udawać, ze ciągle jesem tą samą Frances co kiedyś, tam w Ameryce. Nie mogę!
Dlatego to zrobiłam.
Napisałam mu, że ma sobei znaleść dziewczynę. Nawet dwe czy pięc. Ożenić się, mieć dzieci, spełniać marzenia i ZAPOMNIEĆ.
O mnie ,o wspólnych chwilach, o namiętnych i czułych pocałunkach, o tym co nas połaczyło na zawsze, o obietnicach... Napisałam mu, że je zrywam. Że uwalniam go od wszystkich trosk i puszczam go wolno.
Napisałam, żeby szedł na przód, bo ja już nigdy nie wrócę. I że teraz prawdopodobniej prędzej spotkamy się w niebie niż w życiu ziemskim.
Bo czuję, ze umieram i nie ma ratunku.

Luwr 11.12.2008
Dawno nie widziała Loży, dlatego znów się pojawiła w tej przeklętej kamienicy. Trzaskając mocno, zamknęła drzwi i szybkim krokiem udała się na drugie piętro. Dobrze znała tą drogę. Swojego czasu chodziła tu przynajmniej dwa razy w tygodniu. Teraz przez Javiera- jej nowego "chłopaka"- było to niemożliwe. Zanim jeszcze otworzyła drzwi czuła co się tutaj dzieje. Po przekroczeniu progu tylko się upewniła.
Każda ściana, każdy metr kwadratowy podłogi był czymś zagracony. Jak nie puszki to worki foliowe, czy rozesłane kanapki. "Jak można żyć w takim chlewie?"- zaczęła się zastanawiać. "Ja przynajmniej stwarzam pozory " Przeczesała wzrokiem okolice hallu i ruszyła wzdłuż niego do pomieszczenia, w którym właśnie zaczęła się mini-impreza.
-Frani!!!- zawołała bardzo radośnie Liz. Podbiegła do koleżanki i wczepiła się w nią ,jak pijawka do nogi. Francess nie była zbyt przejęta i delikatnie odsunęła koleżankę . Wzięła jointa, którego jej któs podał i głęboko się nim zaciągnęła. Wypuszczała powoli dym, czerpiąc z tego ogromną przyjemność. Pod sam koniec poczuła kłucie w gardle i zaczęła kaszleć. Liza popatrzyła na nią z uznaniem. Poprawiła swój kolczyk w brwi i wzięła jointa od koleżanki.
- Słyszałam, że jak zaczniesz kaszleć to masz większą fazę.
-Mam nadzieję, że to prawda.-pomyślała Fran, coraz bardziej się rozluźniając w fotelu.
Po jakimś czasie, została rozsypana kokaina na stoliku. Magiczny proszek, jak to lubili nazywać koledzy Javiera. Wszystkim w pokoju rozświetliły się oczy i nowo przybyli rzucili się w jego stronę, by po chwili zostac rzuconymi w drugi kąt pokoju.
- Ej skurwiele!- krzyknął Patric.- Pojebało was do cholery? Starsi mają pierwszeństwo.- powiedział, po czym opadł na kolana urzywając swojego nosa, jakby był odkurzaczem i dokładne wciągnął, po dwie kreski do jednego nozdrza. Frances aż ślinka pociekła na myśl o tym, że zaraz po Liz przypadnie jej kolej...
 
kilka godzin później...
 
-Nie zjadłaś przypadkiem za dużo?- to byly pierwsze słowa, które usłyszała Fran po tym jak wróciła ze swojego świata.
- Słucham?- zapytała Liz.
-Pytam czy nie zjadłaś za dużo? Głucha jesteś? Mam mówić po angielsku?- zaprzeczyła ruchem głowy.
-Czyli jednak się nie przesłyszałam.-pomyślała. Wmurowało . Zjadła trzy kawałki pizzy. Nie była ona duża. Rozmiar średni - około 30 cm średnicy. Dziewczyna była bardzo zdziwiona pytaniem koleżanki. Zawsze miała wrażenie, że jest raczej przeciętna. Nie za chuda, ale też nie gruba. Dla sprostowania Fran ma 166 cm wzrostu i waży 61kg. Jest o waga odpowiednia dla wzrostu, mimo że może się wydawać, że to dużo.
Newman wstała z sofy i podeszła do lustra. Popatrzyła na swoje odbicie. Jeżeli w domu nie sprawiało jej to dużego problemu, aby patrzeć na swoje odbicie, teraz nie była w stanie.
Zlustrowała siebie z przerażeniem w oczach. Wydawało jej się, że uda są ogromne niczym te szynki z kością w kreskowkach. Jej łydki były jak u tych wszystkich strongwoman - wielkie i umięśnione, żeby mogły utrzymać nie tylko swój ciężar. Brzuch wydał jej się nadęty jak u Kubusia Puchatka, a ręce wyglądały jak dwie kiełbaski. Ucieszyło ją jednak to ,że widoczne były zarysy jej obojczykow. Musiało tak być, w końcu miała tam tatuaż, który zrobiła sobie miesiąc temu z napisem "Bent to fly...".Jej twarz wydawała się lekko zaokrąglona jak w bajce " Olinek Okrąglinek".
Poczuła na barkach czyjeś ręce. Odwróciła wzrok z jej potężnych udzisk i popatrzyła na odbicie koleżanki w lustrze. W porównaniu do niej Liz była paluszkem, albo uschniętym patykiem, który właśnie spadł na ziemię. Patrzyła na nią ze współczuciem i politowaniem, Frances nienawidziła tego wzroku.
- Pomogę ci.- powiedziała po czym skierowała mnie do łazienki. Wygoniła stamtąd jakiś dwóch ćpunów, których kojarzyła z ostatniej inicjacji. Bodajże Mark i Sam.
Chłopcy ucieki z łazienki rozsypując koks. Z ust Liz można było usłyszeć piękną wiązankę przekleństw, po czym przypomniała sobie o stojącej obok Fran i pociągnęła ją głębiej w stronę ubikacji. Szarpneła jej rękę mocno w dół tak, że teraz klękała ona na kolanach, pochylając sie nad kiblem.
- No to teraz żygaj.- poleciła. Fran popatrzyła na nią z powątpieniem, jednak ta ponowiła rozkaz i machnęła ręką, żeby koleżanka się pospieszyła. Dziewczyna pochyliła się nad obręczą i próbowała coś z siebie wykrzesić. Zrobiła się cała czerwona próbując, jednak efekt był taki, że wypluła jedynie trochę śliny. Liz przewróciła oczami i podeszła do Newman.
- Pomogę ci- powiedziała po czym bez żadnego uprzedzenia wsadziła jej dwa palce głęboko w gardło. Dziewczyna poczuła odruch wymiotny i chciała to połknąć , jednak Liz jej nie pozwoliła krzycząc: "Pożałujesz!" i trzymając jej głowę nad ubikacją. Nie była w stanie tego powstrzymać, więc po prostu zwymiotowała. Poczuła pieczenie w gardle i chciała już odejść, kiedy Liz pociągnęła ją znowu w dół.
- To jeszcze nie koniec.- powiedziała uśmiechając się chytrze. Newman była pewna ,że widzi ten szaleńczy błysk w oku. Postanowiła jednak zbagatelizować to odkrycie. Odwróciła się i tym razem sama wsadziła sobie dwa palce głęboko do gardła.
Czuła ten nieprzyjemny zapach towarzyszący często pijackiej imprezie, gdzie każdy kończy żygajac gdzie popadnie. Czuła też ten okropny ból i kwas przenikający jej gardło. Czuła e ją pali. Nie tylko to. Miała wrażenie jakby to co,zrobiła było źle. Nie mogła przestać zamęczac się tym ,że właśnie oczyściła swój cały żołądek, aż krew poleciała z jej ust. Nie była w stanie uwierzyć, że to zrobiła.
Kiedy otarła wierzchem dłoni usta, które przemyła uprzednio wodą i wyszła z łazienki, poczuła się lżejsza.
Liza poklepala ją po ramieniu. Teraz czuła się nie tylko jak początkująca ćpunka ,ale i osoba ,która przybliża się z każdą chwilą do autodestrukcji.